Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna Forum Puchonów ;)
puchońskie forum ;>
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Koncert skrzypcowy d-moll

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Arianrod
Krecik



Dołączył: 31 Sty 2006
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:21, 01 Lut 2006    Temat postu: Koncert skrzypcowy d-moll

Szanowny Pucholandzie!
Pozwalam sobię przedstawić moją maleńką. Jeśli pozwoliłam sobię na zbyt wiele, proszę krytykować autorkę. Maleńka jest wrażliwa:)
Mam nadzieję, że debiut się spodoba.
Bety brak. Podziękowania dla Aniołaka.

Koncert skrzypcowy d-moll

1. Rozdział 1. Klucz wiolinowy

Hogwart brzmiał jak symfonia. Kamienne mury mruczały ciemnym basem, srebrnym mezzosopranem odpowiadało im jezioro. Wabił namiętny tenor Zakazanego Lasu. A gdzieś we wnętrzu zamku śpiewał kontralt, miękki jak aksamit, niebezpiecznie zniewalający, jak głos syren, sprowadzających żeglarzy na śmierć.
Jedenastolatki przekraczające po raz pierwszy progi Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart zdawały się mieć oczy dookoła głowy i cale mnóstwo palców, którymi wskazywały sobie co bardziej interesujące obiekty. Z rozkrzyczanej, hałaśliwej gromady wyróżniało się tylko jedno dziecko. Rhonwyn Blackbourn weszła do zamku z zamkniętymi oczami, na oślep, wstrzymując oddech. Prowadziła ją tylko muzyka. Magia potrafiła śpiewać.

***

- Hufflepuff! – Krzyknęła Tiara Przydziału. Puchoni zaklaskali niemrawo, kiedy Rhonwyn ruszyła w ich stronę. Nie zdziwiła się, ani nie zmartwiła. Ostatecznie ludzie rzadko zaczynali pałać do niej sympatią na pierwszy rzut oka, a i później niewiele się zmieniało... Jest na świecie gatunek ludzi, których nie lubi się za twarz, a jej brzydka, chuda fizjonomia o ostrych rysach i zbyt dużych szarych oczach, przysłonięta w dodatku za długą grzywką nie budziła ani zaufania, ani przyjaznych uczuć.
Hufflepuff... Tata, waleczny Gryfon, raczej nie będzie zadowolony. Zbyt często słyszała, jak opowiadał jej o Domach.
- Przed bitwą Gryfoni przygotowują broń, Krukoni przygotowują strategię, Ślizgoni przygotowują zdradę, a Puchoni przygotowują odwrót.
- I dzięki Puchonom, ci którzy nie zginą w bitwie, nie pomrą też z głodu. – Dodawała zwykle ciotka Maggie.
Właściwie ten Dom nawet Rhonwyn odpowiadał. Tiara zastanawiała się nad Slytherinem, ale uznała, że Rhonwyn posiada za mało woli walki. I ambicji. Dziewczynka nie sprzeczała się – ambicja była dla niej tylko słowem na a, a wola walki to było to coś, co sprawiało, że tata nigdy nie wiedział, kiedy powiedzieć pas. Zawsze przegrywał w karty.
Przyjrzała się swoim nowym znajomym. Jasna blondynka, Ingrid, pochodziła niewątpliwie ze Skandynawii. Rozgadana, bezczelna Emily wyglądała na Irlandkę. Jak wszyscy inni, patrzyły na nią z dystansem. Jak zwykle niewiele ją to obchodziło.

***

Ludzie są podobni do instrumentów. Większość przypomina bębny, łatwe w obsłudze, hałaśliwe i puste w środku. Profesor McGonagall była jak organy – surowe i potężne, gdzieś w sobie kryjące zdolność do nucenia kołysanek Dzieciątku w żłobie. Dyrektor miał głęboką, ciepłą barwę saksofonu i nieprzewidywalność jazzowej improwizacji. Gajowy Hagrid był jak okaryna. Prosty, szlachetny dźwięk i równie bliski ziemi, jak glina. Cedrik Diggory, Puchon z jej roku miał radosny spokój akustycznej gitary. Ale ten człowiek... Napięte do niemożliwości struny, pociemniałe drewno i ukryta, niewidoczna dusza, tworząca instrument. I dźwięk – nieprawdopodobny, utkany z jedwabiu – dźwięk altowych skrzypiec.
- Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów. Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów płynących w żyłach, zdolną zaczarować umysł i usidlić zmysły. Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.
W tym momencie Rhonwyn pokochała eliksiry. W szarych oczach pojawiło się niezłomne postanowienie – nauczy się. Warzyć chwałę, więzić sławę i powstrzymywać śmierć. Chwilę później, stojąc i próbując wymyślić coś bardziej konstruktywnego, niż „Eee... Nie wiem?”, zrozumiała, że nie będzie to takie proste.
- Widzę, że przybył nam kolejny geniusz – rzucił Snape sarkastycznie – zdolności pierwszoklasistów do logicznych wypowiedzi są z roku na rok coraz bardziej zadziwiające. Siadaj, Blackbourn.
Usiadła. Ten głos, który ranił słowami i pieścił brzmieniem... To było oszałamiające.

***

Cały Dom Hufflepuff nienawidził Mistrza Eliksirów od pierwszych zajęć. Nie było w tym nic dziwnego. Przy Krukonach, którzy znali podręczniki na pamięć i żaden sarkazm nie mógł naruszyć ich pewności o własnej wszechwiedzy, nieśmiali i wrażliwi Puchoni wypadali, delikatnie rzecz ujmując, słabo. A Severus Snape nie miał w zwyczaju ujmować czegokolwiek delikatnie. Jadowite drwiny profesora i wiecznie sterczące w górę ręce krukońskich omnibusów zwykle całkowicie pozbawiały Puchonów śmiałości i jakiejkolwiek pewności siebie. Zajęcia trzeba było po prostu przetrwać, szczytem marzeń stawało się N i żaden Puchon nie wierzył, że mógłby zdać SUMa z eliksirów.
Rhonwyn podniosła rękę. Klasa zamarła. W oczach Ingrid błysnęła propozycja natychmiastowego odstawienia do skrzydła szpitalnego. Rhonwyn stłumiła nagłą potrzebę ukrycia się pod stołem. Ostatecznie każdą tradycję trzeba kiedyś złamać.
- Widzę, że prześwietny Dom Hufflepuff postanowił poudzielać się na moich zajęciach – wycedził profesor. Puchonka chłonęła dźwięk i barwę, zastanawiając się jednocześnie, jak każde słowo, wypowiedziane takim głosem, może brzmieć jak obelga.
- Opisz mi właściwości i pochodzenie bezoaru, Blackbourn.
- Wcześniej nie pytał o bezoar, tylko o eliksiry uspokajające – szepnęła gniewnie Emily. – Tego jeszcze nie przerabialiśmy!
- Masz coś do powiedzenia, Hudson?
- Nie, panie profesorze.
- Więc bądź łaskawa milczeć. Słucham, Blackbourn.
Rhonwyn nabrała powietrza. Jeżeli dobrze zrozumiała tę złośliwą satysfakcję w czarnych oczach, Snape miał nadzieję, że nie będzie umiała odpowiedzieć. Cóż, zamierzała sprawić mu zawód. Głosem na początku drżącym, a potem coraz pewniejszym zaczęła omawiać właściwości bezoaru.
- Czyżby Puchoni nie osiągnęli jeszcze stanu całkowitego skretynienia? Zadziwiające. Wobec tego – profesor niemal wypluł te słowa – punkt dla Hufflepuffu. A ja pozwolę sobie sprawdzić, może dobra passa potrwa jeszcze przez chwilę. Panna Hudson bardzo chciała powiedzieć coś o eliksirach uspokajających, prawda? Wszyscy słuchamy, Hudson.
Emily wstała, rozglądając się nerwowo po klasie i usiłując odczytać odpowiedź z poruszających się ust Cedrika.
- Słucham, Hudson – powtórzył Snape – To już przecież przerabialiśmy.
Dziewczynka milczała. Rhonwyn wiedziała, że Emily umie odpowiedzieć – uczyła się eliksirów cały poprzedni wieczór. Ale teraz nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
- Widzę, że poprzednia uwaga była przedwczesna, skoro nie jesteście w stanie opanowac nawet materiału z dwóch lekcji. Minus dziesięć punktów dla Hufflepuffu, a panna Hudson na następne zajęcia napisze esej na temat eliksirów uspokajających. Dwie stopy pergaminu. Żegnam.
- Nienawidzę go – jęknęła Emily, wychodząc z lochów. – Ukarał mnie za to, że Rhonwyn była przygotowana i musiał dać nam punkt!
- Dał jeden, a zabrał dziesięć! – Przyłączyła się Ingrid. – Obrzydliwy, stronniczy, tłustowłosy dupek!
- Em, przecież uczyłaś się tego wczoraj – próbowała zrozumieć Rhonwyn – dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Bo jak go widzę, to zapominam jak się nazywam, o co dopiero jakiś cholernych składników! Zresztą, jakie to ma znaczenie? I tak uważa nas za debili i zawsze znajdzie sposób, żeby zabrać punkty. Wszystko jedno czy umiesz, czy nie! Jest pokręcony jak... jak...
- Klucz wiolinowy – dokończyła cicho Rhonwyn, zachowując dla siebie spostrzeżenie, że Snape dał jej punkt, wprawdzie tylko jeden, ale dał i że nawet profesor Sprout odebrałaby punkty uczennicy, która nie jest w stanie powtórzyć materiału z poprzednich zajęć.
- Nie wiem, co to jest klucz wiolinowy – powiedziała ze złością Ingrid – ale brzmi za ładnie, żeby to niego pasowało. Chyba, że to jakaś kulturalna odmiana g...

***

Zamek pulsował energią. Korytarze wypełnione były kolorowym, przekrzykującym się życiem. No, może poza lochami – te wypełnione były przytłaczającą obecnością naczelnego postrachu Hogwartu. Rhonwyn opuściła ramiona zniechęcona. Znalezienie sobie miejsca na własną rękę graniczyło z cudem. A skoro tak, należało poprosić o pomoc.
W szklarni numer cztery panowała atmosfera lekko cmentarna. Dziwne, blade i wiotkie rośliny chwiały się lekko, zawodząc ponurą, głuchą, jakby z podziemi dochodzącą pieśń. Profesor Sprout podniosła głowę.
- Panno Blackbourn, tutaj nie wolno wchodzić uczniom z pierwszego roku.
- Przepraszam, pani profesor. Chciałam z panią porozmawiać. Mam problem.
- Słucham?
- Potrzebuję miejsca, gdzie będę sama i nikt nie będzie mnie słyszał.
- Miejsce, gdzie będziesz sama i nikt cię nie usłyszy? Ale po co?
- Żeby ćwiczyć grę na skrzypcach.
- Myślę, że możesz grać w pokoju wspólnym. Koleżanki na pewno z chęcią posłuchają.
Rhonwyn westchnęła. Opiekunka Hufflepuffu widocznie nie zdawała sobie sprawy, co to znaczy „ćwiczyć”.
- Pani profesor, to jest raczej... monotonne. I męczące dla słuchaczy. Ciągłe powtarzanie gam i motywów.
Wyjaśnienie nie było do końca prawdziwe, ostatecznie rzadko ćwiczyła gamy. Wolała grać. Ale profesor Sprout patrzyła na nią, jakby Rhonwyn poprosiła co najmniej o wolną salkę do trenowania Niewybaczalnych na szczurach. Dziewczynka przypuszczała, że argument „nie lubię grać przy ludziach”, mógłby być za mało przekonywujący.
- Wobec tego, może obłożę po prostu twoje łóżko zaklęciem wyciszającym? Będziesz mogła ćwiczyć w dormitorium, nie przeszkadzając koleżankom?
Rhonwyn pokiwała głową. Pomysł wydawał się dobry. Możliwość grania po całych nocach... Lepiej niż w domu. Mama – pianistka dobrze rozumiała potrzebę ćwiczeń i sama goniła córkę do instrumentu, ale ciotka Maggie, domowy głos rozsądku, stanowczo sprzeciwiała się zarywaniu nocy.
- Dziecko musi się wyspać – padało kategoryczne zdanie i mama wycofywała się potulnie, a Rhonwyn grzecznie szła do łóżka. Ciotka Maggie była bębnem o bardzo stanowczym brzmieniu.

***

Przez barierę zaklęcia nie przenikał żaden dźwięk. Ani oddechy współlokatorek, ani pochrapywanie Emily, ani śpiew magii. Cisza. Rhonwyn na wszelki wypadek poczekała, że bębenki z jej dormitorium usną. Wyjęła skrzypce i delikatnie, pieszczotliwie przesunęła smyczkiem po strunach. Coś było źle. Instrument był doskonale nastrojony, dźwięk był czysty, ale... martwy? Głuchy. Skrępowany. Silencio okleiło struny jak słodka, gęsta wata cukrowa, wessało i wytłumiło nuty. Równie dobrze mogłaby grać pod wodą.
Powoli odłożyła skrzypce. Widocznie muzyki nie można ograniczać magią, to było jak okaleczenie. Jak więzienie. Przez chwilę zastanawiała się, czy profesor Sprout zrozumie, o co jej chodzi. Biorąc pod uwagę ostatnią rozmowę – raczej nie. Pozostawała tylko rezygnacja z kolacji w wielkiej sali, co dawało jakieś pół godziny pustego dormitorium dziennie. Gdyby od czasu do czasu nie zeszła też na obiad, miałaby jeszcze dodatkową godzinę. Stanowczo przyłożyła głowę do poduszki. Łzy także miały swoją melodię – srebrne, smutne brzmienie trójkąta.

***

Kiedy do dormitorium zaczął wlewać się najedzony i zadowolony tłumek Puchonów, skrzypce leżały już bezpiecznie ukryte w kufrze, a Rhonwyn siedziała przy kominku i przeglądała podręcznik do eliksirów. Ingrid przyjrzała jej się podejrzliwie.
- Eliksiry są dopiero za trzy dni. A na jutro mamy wypracowanie z transmutacji.
Rhonwyn wzruszyła ramionami. Skończony esej, przepisowe dwie rolki, leżał na jej nocnej szafce.
- Mam do ciebie sprawę – rzuciła Ingrid – właściwie mamy. Mogłabyś nie zgłaszać się więcej na eliksirach? Wiesz, rozmawiałyśmy o tym z Em i doszłyśmy do wniosku, że to dlatego zabrał nam punkty.
- Jasne – odparła obojętnie.
- To znaczy... – Zawahała się blondynka – nie chodzi mi o... To znaczy, on po prostu jest niesprawiedliwy i... Nie chciałam powiedzieć, że to twoja wina, ani...
- W porządku. Rozumiem. Nie będę się zgłaszać – spojrzała na koleżankę. Wyglądała na zawstydzoną. – Naprawdę w porządku, Ingrid. Nie obraziłam się, ani nie jest mi przykro. To bez znaczenia.
- No, to... dobrze. To ja idę poprawiać wypracowanie.
- Jasne – odpowiedziała nieuważnie Rhonwyn, z powrotem zagłębiając się w książkę.

***

Opuszczanie kolacji, a po pewnym czasie również niemal każdego obiadu, odbiło się na wyglądzie panny Blackbourn niemal natychmiast. Ale profesor Sprout, uparcie usiłująca wyjaśnić brak apetytu wychowanki, uzyskiwała za każdym razem tę samą odpowiedz – nie byłam głodna, proszę pani. Sama natomiast Rhonwyn martwiła się tylko tym, że czasu i tak jej nie wystarczało. Rozważała przez chwilę rezygnację także ze śniadań, ale porzuciła ten pomysł, nie chcąc wzbudzać jeszcze większego zainteresowania. Wreszcie, listopadowym wieczorem, kiedy okazało się, że zarówno Emily, jak i Ingrid nie wybierają się na kolacje, a co za tym idzie, nie zamierzają opuścić dormitorium, Rhonwyn zdecydowała się na krok radykalny. Było miejsce na zamku, gdzie nikt nie mógł jej usłyszeć, chyba że specjalnie by się tam wybrał. Oczywiście, odwiedzanie go było surowo zabronione. Zwłaszcza nocą. Ale czasem życie nie pozostawia człowiekowi wyboru.
Nienawidziła tego. Tiara miała całkowitą słuszność, przydzielając ją do Hufflepuffu. Ślizgoni byli przekonani, że nie ma nic nagannego w łamaniu zasad – dopóki nikt ich nie złapie. Gryfoni natomiast... Gdyby dyrektor poświęcił wystarczająco dużo czasu, żeby objaśnić im sens wszystkich reguł, które uważali za bzdurne, być może wtedy zaczęliby ich przestrzegać. Oczywiście, jeśli nie kolidowałyby z ich pomysłami zbawiania świata. Gryfoni mieli tendencję do samotnego bohaterstwa, a takie zawsze stawiało się ponad prawem. A Puchoni wierzyli, że przepisy tworzono dla bezpieczeństwa, a nie po to, żeby je łamać. Nie zakładali, że wiedzą lepiej i że ich sprawy są ważniejsze niż „jakiś tam regulamin”. Nie żądali, żeby robić dla nich wyjątki. Wspinając się po długich, krętych schodach na Wieżę Astronomiczną, Rhonwyn czuła się okropnie. Jak jakiś Gryfon. Ale musiała zagrać na skrzypcach.

***

Niczym nieskrępowane dźwięki skrzypiec lekko unosiły się w ciemności, splatając się z delikatnym canto jeziora i łagodnym, niskim murmurando zamkowych murów. Z biblioteki płynął chóralny śpiew setek ksiąg. A zza piano skrzypcowych strun słychać było wspinające się na wieżę kroki i szmer sunącego po stopniach, ciężkiego płaszcza.
Grała dalej, choć dłoń trzymająca smyczek zadrżała, a krew tłukła się w żyłach mocno, jak fortepianowe forte. Tuliła pociemniałe drewno, przesuwała smyczkiem po strunach powolnym, pieszczotliwym ruchem. Pierwszy raz w życiu, Rhonwyn grała dla kogoś. Delikatna, ciepła pajęczyna dźwięków, chroniąca ją przed światem opadała. Bezpieczny kokon skrzypcowych strun obejmował teraz również tę ciemną postać, stojącą u drzwi. I pomiędzy nimi nie było już nic, co mogłoby ją osłonić. Z każdym ruchem smyczka splot gęstniał, a ona stawała się coraz bardziej otwarta i bezbronna. Płaszcz jakby rozwiał wiatr, po sukience nie zostało wspomnienia. Dźwięki ryły szczeliny w nagiej skórze, ostatnie takty obdarły ją do żywego mięsa. Opuściła skrzypce.
- Szlaban, Blackbourn – powiedział Mistrz Eliksirów miękko.

***

Listopadowa mgła otuliła zamek, jak puchowa kołderka. Nie dawała niestety podobnego ciepła – lochy zdawały się być jeszcze wilgotniejsze i bardziej ponure, niż zwykle. Schodząc wieczorem na szlaban, Rhonwyn czuła, jakby zanurzała się w lodowatą czeluść. Marie, mała Francuzka, której drobne ręce drżały na lekcjach eliksirów jak struny cymbałów, z racji nader częstych wybuchów kociołków zdążyła nabrać doświadczenia w dziedzinie szlabanów u Mistrza Eliksirów. Zwykle, wychodząc z lochów, wyglądała, jakby wracała z piekła – za każdym razem zdziwiona, że żyje. Podobno, choć Puchonom trudno było w to uwierzyć, na szlabanach profesor był jeszcze bardziej nieprzyjemny niż na zajęciach. Rhonwyn nie pochwaliła się koleżankom, nie chcąc słyszeć ani wyrazów współczucia, ani – tym bardziej – makabrycznych opowieści, związanych z zarówno z czyszczeniem kociołków, jak i jadowitą złośliwością profesora. Gdzieś tam, w podziemiach, po kamiennych ścianach tańczyły dźwięki skrzypiec.
Kociołki – niektóre zardzewiałe, inne oklejone dziwnymi, dawno zastygłymi substancjami – z trudem dawały się odczyścić. Ale po godzinie, w czasie której udało jej się doprowadzić zaśniedziałą miedź do pierwotnego blasku, Rhonwyn uznała, że to zajęcie jest właściwie nie najgorsze. Lochy wypełniało spokojne, niewymuszone milczenie, znacznie przyjemniejsze, niż wieczny gwar wypełniający pokój wspólny Puchonów. Milczenie było dobre. Nie wymagało ograniczania dźwięków do słów. Nie zagłuszało muzyki.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arianrod dnia Nie 14:03, 05 Lut 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alhandra
Optymistka



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: szkoda gadać

PostWysłany: Śro 12:46, 01 Lut 2006    Temat postu:

Czytałam to już na dziurawcu. I wiesz, nawet zastanawiałam się, czy nie skomentować. A to znaczy, że fick bardzo, bardzo mi się podobał.

Oczywiście nie brak mu wad. Zauważyłam parę błędów w zapisie dialogów, chodzi o kropki i wielkie i małe litery. Wydaje mi się, że błędy popełniłaś chyba tylko z rozpędu i przez nieuwagę, bo z reguły pisałaś poprawnie. Tak czy inaczej, beta by się przydała.

Poza tym to wszystko dzieje się trochę za szybko. W jednym rozdziale opisałaś cały rok w Hogwarcie. Jak dla mnie to za dużo naraz.


Ale mimo to, naprawdę mi się podobało. Fick jest oryginalny i wyjątkowy, z czymś takim jeszcze się nie spotkałam. Ładnie to wszystko opisałaś. Poza tym kocham muzykę, więc może dlatego mi się spodobało. (:
Ach, dopiero zauważyłam, że to debiut. (: Tym bardziej gratuluję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Śro 15:47, 01 Lut 2006    Temat postu:

Och już komentowałam na DK, ale zrobię to też tu.
Fick jest bardzo, bardzo dobry. Ładny, wyjątkowo podobają mi się te :muzyczne opisy". Poza tym pomysł jest oryginalny, z czyms takim się nie spotkałąm - i w dodatku o Puchonce! Ciekawe są też te porównania gryfonów, krukonów, ślizgonów, puchonówVery Happy np. przed bitwą, czy stosunek do łamania reguł. Lubię twoja bohaterkę, wszędzi widzącą muzykę. Ten fick wciąga. gtruluję debiutu, czekam na CD z wielką niecierpliwością.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arianrod
Krecik



Dołączył: 31 Sty 2006
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:06, 05 Lut 2006    Temat postu:

Witam.
Bardzo się cieszę, że się podobało. Po dłuższym namyśle, postanowiłam wprowadzić drobne poprawki, tzn. rozwinąć drugi semestr (Wen się obudził), dlatego na razie usunęłam końcówkę. Wkleję, jak uzupełnię.
Pozdrawiam
Arian


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
asialek
Bogin



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: taka wiocha na północnym wschodzie

PostWysłany: Pią 14:46, 10 Lut 2006    Temat postu:

Komentowałm już na Deklu...

cudowne. brak mi słów. Pisz dalej, proszę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
ex-nieśmiałek



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:24, 10 Lut 2006    Temat postu:

Kocham muzykę. Kocham tę magię, która ją otacza, którą jest ona sama.

Nie wiem czy Ty też, osobiście, kochasz dźwięki skrzypiec czy melodię codzienności. Ale to nie istotne.

W tym opowiadaniu zawarłaś całą miłość, niezwykłość i magiczność muzyki. Czytając to opowiadanie chciałoby się powtórzyć za Albusem:

"Ach, muzyka. To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy!"

Niezwykle rzadko zdarza się, by tekst przemawiał do czytelnika. Twój śpiewa.

W tej chwili nie potrafię ocenić stylu, bohaterki czy klimatu. Śpiew tej opowieści przyćmiewa wszystko.

Chylę tiarę przed takim talentem. To doprawdy niezwykłe, iż autorka potrafi zawrzeć tyle emocji w słowach.

Nefhenien, jak najbardziej poruszona ulotnością pokazaną w tym opowiadaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serpensja Tenebris
Alfa



Dołączył: 29 Wrz 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Avalon

PostWysłany: Sob 13:52, 11 Lut 2006    Temat postu:

Tak.

Muzyka płynie, przemierza wszystkie zakamarki, szuka, woła, napełnia energią i uspokaja. Usypia i budzi ze snu.

Kocham dźwięki.

Napisałaś coś niesamowitego. Czuje się od razu w powietzu małe iskierki, które delikatnie szczypią skrawki ciała. To melodia roznosząca się w całym tym opowiadaniu. Cudownie. Tak zarazem sennie i z energią błyskawicy.

Przez całość płynęłam. Pięknie to napisałaś i w tej chwili czuję podziw dla Ciebie.

Po zakończeniu czuję niedosyt. Dobrze, że kontynujesz:]
Dziękuję Ci za to.

Serp unosząca się w powietrzu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin