Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna Forum Puchonów ;)
puchońskie forum ;>
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I - "Ostrego pióra początki"

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Klub Pojedynków im. Sapiącego Borsuka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jupka
Zagubiona [she]



Dołączył: 22 Wrz 2005
Posty: 400
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Pią 18:33, 19 Maj 2006    Temat postu: I - "Ostrego pióra początki"


Pojedynkujący się: Madlen, Nefhenien.
Tytuł: "Ostrego pióra początki".
Temat: rzecz o Ricie Skeeter i jej niespełnionym romansie.
Długość: dowolna.
Forma: proza, ze szczyptą romansu w tle, nie kryminał/komedia, dopuszczalna lekka dawka humoru.
Bety: brak.
Ogłoszenie wyników: dwudziesty dziewiąty maja.

GONG!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jupka
Zagubiona [she]



Dołączył: 22 Wrz 2005
Posty: 400
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Pią 18:34, 19 Maj 2006    Temat postu:

TEKST I

- Misiaczku... a przyjdziesz jutro? – jasnowłosa, niska kobieta objęła starszego, łysiejącego mężczyznę. Stali na progu niedużej kamienicy.
- Daisy, kochanie mówiłem ci, że nie mogę... a teraz przepraszam, ja naprawdę się śpieszę – rozejrzał się niespokojnie dookoła, jakby sprawdzając czy nikt nie patrzy, a potem pocałował dziewczynę w czoło i wyswobodził się z jej ramion.
- Do zobaczenia kochanie... i nie zapomnij wypić tego wina, które ci przyniosłem.
Daisy spojrzała na staruszka z nieskrywanym uwielbieniem. Sąsiadki dziwiły się, dlaczego młoda, ładna dziewczyna spotyka się z jakimś starym, niezbyt przystojnym panem, który w dodatku najpewniej nie ma wobec niej żadnych poważnych planów. Nigdy jej nigdzie nie zabierał, czasem po prostu wieczorem odwiedzał, przynosząc raz na tydzień butelkę wina, lub innego trunku.
- Do widzenia Misiaczku...
No proszę... znany urzędnik Ministerstwa, przy pomocy Eliksiru Miłosnego, zdobywa mugolską kochankę...
Duży żuk, siedzący na konarze drzewa, poderwał się do lotu.



1.

Co powie Tiara?
Od pierwszego dnia wakacji, był to jej najważniejszy problem. Rita chodziła krok w krok za matką i błagała o opowieści z Hogwartu. Wypytywała kto i gdzie trafił. Wiedziała, że ojciec był Ślizgonem, a matka Krukonką. Teraz chciała też wiedzieć, gdzie w Hogwarcie chodziły babcie, dziadkowie, wujkowie. W podnieceniu czytała każdą wzmiankę o Domach, starając się przewidzieć do którego ona by pasowała.
Czy była dość odważna na Krukonkę?
Miała odwagę Gryfonki?
A może pasowałaby na Puchonkę lub Ślizgonkę?
Matka zniecierpliwiona tymi ciągłymi pytaniami zapowiedziała córce, że jeśli przestanie ją zamęczać do kupi jej, jaki sobie tylko prezent zażyczy.
Rita sama nie była pewna, dlaczego zamiast ładnej sukienki, ciekawej książki, czy mnóstwa słodyczy poprosiła o pióro. Wydawało jej się, że zawołało ją.
Nie było oczywiście zwyczajne, bo przecież dla zwykłego narzędzia do pisania dziewczynka nie zgodziłaby się zrezygnować z zadawania pytań. Tyle chciała wiedzieć!
Zabezpieczono je zaklęciem przeciwko zniszczeniu, zgubieniu. W dodatku wszystko przygotowano tak, że wystarczyło jedno małe zaklęcie, by uwięzić w nim fragment osobowości właściciela. I pisało samo. Oczywiście, tylko to co wiedział jego posiadacz, ale jednak samo. W taki sposób, w jaki napisałaby to osoba, która dała mu część siebie, jak to wyjaśnił sprzedawca.
Rita przestała zadawać pytania i matka uznała, że warto było wydać na nie tyle pieniędzy.
Pierwszego września, jadowicie zielone pióro, położyła na stoliku w dormitorium Slytherinu. Myślała wtedy o tym, jak to dobrze, że jest zielone. I o słowach Tiary Przydziału, która powiedziała, że dziewczynka lubi manipulować innymi.
Wtedy po raz pierwszy napisała coś piórem – nie mogąc spać, zaczęła opisywać ucztę powitalną i dyrektora.

2.

- Trzymaj tą drabinę! – wrzasnęła ciemnowłosa dziewczyna, spoglądając w dół.
- A co robię? – zdenerwował się wysoki blondyn, z naszywką Slytherinu na szacie.
- Trzęsiesz nią! A jak zajrzysz mi pod spódniczkę to...
- To co mi zrobisz?! Nie masz różdżki Skeeter! Zresztą i tak nie ma na co patrzeć... – mruknął chłopak i szybko tego pożałował. Dziewczyna kopnęła go w sam środek czoła i szybko zeskoczyła z drabiny, lądując tuż obok niego.
- Ty jędzo! Jak cię dopadnę... nic dziwnego, że nikt cię nie lubi! Masz taki wredny charakter...
- Sam sobie myj te wstrętne obrazy Strong! – krzyknęła Rita z wściekłością, ciskając ścierką prosto w twarz Ślizgona. Dzieci z obrazu, który właśnie czyściła w ramach szlabanu, bez używania magii, pisnęły przerażone. Michael Strong zaklął szpetnie, ściągając z głowy mokrą szmatę.
- Tak jasne! To ty zaczęłaś, więc teraz pracuj!
Rita pokazała mu język i usiadła na parapecie okna na znak, że nic już nie będzie robiła. Głupi Strong, niech się sam pomęczy.
- Bierz się do pracy! – zażądał twardo, a dziewczyna tylko prychnęła pogardliwie.
- Idiotka! Wiesz, nie mogę na ciebie patrzeć. Twojego towarzystwa nie można znieść! – krzyknął chłopak, wdrapał się na drabinę i zaczął czyścić obraz. Robił to tak energicznie, że dzieci uciekły z niego i schroniły się na pejzażu przedstawiającym łąkę pod lasem.
- Ciekawe, co powie Tim Shirley, kiedy się dowie, że wymalowałaś jego nazwisko na wszystkich zeszytach? – spytał Michael złośliwie, odwracając się w jej stronę. Na twarzy Rity pojawiły się czerwone plamy.
- Jeśli coś mu powiesz to...
- To co? A powiem, powiem... chyba, że sama wyczyścisz te wszystkie obrazy.
Przez trzy lata pobytu wśród Ślizgonów Rita zaczęła dzielić ich na popychadła i tych, którzy te popychadła terroryzują. Było w prawdzie paru Ślizgonów, którzy nie zaliczali się do żadnej z tych kategorii, ale niewielu. Dziewczyna wiedziała, że jeśli raz da się zaszantażować komuś takiemu jak Strong, to potem będzie tak ciągle. Wściekła podbiegła do drabiny i kopnęła ją z całej siły. Chłopak zleciał na ziemię. Wyglądał jakby miał zamiar się na nią rzucić, ale Rita biegiem ruszyła w kierunku schodów.
Podły. Powie Timowi, a on się będzie z niej śmiał. O nie puści tego płazem. Zemści się!
Tylko jak?
Zeszłoroczna kartka Walentynkowa Michaela... dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.

Po raz pierwszy użyła swojego pióra, do napisania czegoś takiego. Nie do wypracowania, czy opisu jakiejś sytuacji. I cieszyło ją to.
Czuła, że i pióro jest zadowolone. Chociaż nie umiała wytłumaczyć skąd to wie.

ADH – czy Amor działa w Hogwarcie

Wiosna w pełni, kwiatuszki kwitną i wszędzie panuje atmosfera wzajemnej miłości i zrozumienia. Amor wkroczył w progi Hogwartu i to z kołczanem pełnym strzał. Och miłości ty możesz i Krukonom odebrać rozsądek, (jak wiadomo, dwójka mieszkańców Domu Roweny, trafiła do szpitala w wyniku kłótni o pannę, której imienia tu nie podamy... tak Noro to o ciebie chodzi!) zasiać niezgodę wśród przyjacielskich i spokojnych Puchonów (do tej pory, krążą pogłoski, jakoby dwójka dziewcząt z trzeciego roku Hufflepuffu jednocześnie wyznała miłość piątoklasiście Syriuszowi a potem zaczęła się bić, która bardziej go kocha)oraz wywołać w sercach odważnych i prawych Gryfonów chęć do nieczystych zagrań (doradzamy Syriuszowi Blackowi, by niczego nie brał od Julii Bell. Z pewnych źródeł wiadomo, że zakupiła składniki Eliksiru Miłosnego). Strzały Amora nie ominęły też mieszkańców zacnego Domu Węża. Pan Michael Strong utracił chyba cały swój spryt, właściwy Ślizgonom, pozwalając ukraść sobie torbę i odnaleźć w niej list miłosny z napisem „Kathy West”.... Jak wiadomo owa panna ma już niestety chłopca i biedne serce Stronga, zostało przełamane na pół. Miejmy nadzieje, że ten sam los nie czeka też jego kości, gdy pewien okropnie zazdrosny Ślizgon się o tym dowie...

- Skeeter! Ja cię zabije! – do Pokoju Wspólnego wpadł Strong, wymachując ulotką, jakich pełno było teraz na korytarzach.
- Mnie? – zdziwiła się dziewczyna. – Ja przecież nic takiego nie zrobiłam...
Za nim chłopak zdążył wyciągnąć różdżkę do środka wkroczył Justin. Miał piętnaście lat, same W z OPCMu i kompleks na punkcie swojej dziewczyny. I nie wyglądał na bardzo zadowolonego.
Rita wstała i znikła na schodach, prowadzących do dormitorium dziewcząt

3.

- Hej! Ty!
Rita odwróciła się i spojrzała na wysokiego chłopaka, który za nią biegł.
- Czego? – spytała niemiło. Ten Krukon był z nią na roku i wiedziała, że ma matkę mugolkę. A była teraz w piątej klasie, kiedy akurat nienawiści do szlam, nie ograniczała ani dziecinność, która to sprawiała, że jednak nie miało się ochoty zrobić nikomu większej krzywdy, ani pewna inteligencja i dojrzałość, sprawiające, że szósto i siódmoklasiści rzadziej się pojedynkowali.
- Wypadło ci z torby – powiedział, wyciągając w jej stronę jadowicie zielone pióro. Rita wzięła je do ręki.
- Dziękuje – mruknęła niezbyt grzecznie i odwróciła się chłopaka tyłem. I tak by je znalazła, w końcu obłożono je specjalnym zaklęciem. Miała już odejść, kiedy zatrzymał ją jego chichot. Spojrzała na Krukona ze złością.
- O co ci chodzi szlamo? – zdenerwowała się. Chłopak popatrzył na nią wesoło, w ogóle nie obrażony wyzwiskiem.
- Czy wszyscy Ślizgoni to klony?
Rita nie zrozumiała o co mu chodzi. Za to wiedziała, że to była obraza.
- A wszyscy Krukoni sądzą, że zjedli wszystkie rozumy? – zapytała wściekła, odruchowo wsadzając rękę do kieszeni, w poszukiwaniu różdżki. Chłopak jednak nie wyglądał na takiego, który ma ochotę się pojedynkować. Ciągle się uśmiechał.
- Nie. Tylko 99%. Jestem Mark.
- A ja Rita i nie życzę sobie, żebyś obrażał Ślizgonów.
- Obrażał? Ja tylko zapytałem, czy jesteście klonami... zawsze robicie to samo.
Nie podobał się jej jego uśmiech. Zastanowiła się nawet, czy on jest normalny. Wrzuciła pióro do torby i ruszyła w kierunku schodów. Mark ciągle się śmiał.

4.

- To Stalin był pod wpływem Imperiusa, nie Hitler.
Rita zdziwiona odwróciła głowę i spojrzała prosto w ciemne oczy Krukona, który przez ramię dziewczyny czytał jej wypracowanie, właśnie pisane przez pióro.
- A co ciebie to obchodzi? – zdenerwowała się. Mark wzruszył ramionami.
- Musi, jeśli chcę zdać egzamin z Historii Magii.
- To idź się nim zajmij, a moje wypracowanie zostaw w spokoju – powiedziała dziewczyna ze złością, znowu zaglądając do książki.
- Kloooony. Wszystkie Węże takie samodzielne.
- Jak nie chcesz mieć kłopotów, to znikaj stąd! – zawołała Rita i rzuciła niespokojne spojrzenie w kierunku biurka bibliotekarki. Ale nie, na szczęście było puste.
- A ja nie zniknę, bo chciałem o coś zapytać.
- Pytaj i znikaj – nakazała Rita. Przywykła do wydawania rozkazów. Tiara miała rację – lubiła manipulować ludźmi. Zbierać o nich różne ploteczki i wykorzystywać do swoich celów. Jeśli ktoś, nie chciał czegoś ujawniać, musiał strzec się tej nieładnej szóstoklasistki, która zdawała się być w paru miejscach równocześnie i mieć nietoperze uszy. Uczniowie unikali jej i nie miała żadnych przyjaciół. Było za to sporo osób, które jej nie lubiło, ale też tacy, którzy zwyczajnie się bali Rity. Na ogół narażenie się młodej Ślizgonce powodowało, że na światło dzienne wychodził jakiś sekret osoby, która śmiała Ritę obrazić. Odpowiadało jej to. Odkryła, że można kontrolować innych nie tylko grożąc jakimś paskudnym zaklęciem. O wiele lepszy był zwyczajny szantaż.
- Pójdziesz ze mną na przyjęcie u Ślimaka?
Otworzyła oczy zdumiona. Rita sądziła, że Krukoni to ludzie inteligentni. Ale ten wyraźnie oszalał.
- Dobrze się czujesz?
- Wiesz, że każdy Ślizgoński klon powiedziałby nie? – odparł z uśmiechem.
Chciałaby wierzyć, że powiedziała tak, aby udowodnić, że klonem nie jest. Ale mała, malutka część jej duszy, mówiła wyraźnie, że tak prowokować to może pozwolić się jakiś Gryfon. A ona po prostu miała ochotę iść na zabawę Klubu Ślimaka z przystojnym Krukonem.


5.

- Chodzić ze szlamą? Jak możesz! – Mary Elliot po raz setny, kręciła głową z niedowierzaniem. Rita przekręciła teatralnie oczyma. Dużo razy przecież już pokazywała się w towarzystwie Krukona, a jej współlokatorki, na wieść, że zostali parą zareagowały tak, jakby stwierdziła, że zamierza wyjść za Marsjanina.
- Zobaczysz, że wszyscy się wyklną... – zaczęła Cassie Vance. Rita spojrzała na nią z uśmiechem i powiedziała jedno słowo:
- Erick.
Gryfon z siódmej klasy, też półszlama. Z którym Cassie, wybrała się na romantyczny spacer trzy dni temu.
Rita roześmiała się, widząc minę dziewczyny. Rok temu, zielone pióro już pisałoby kolejną wiadomość, jedną z tych, jakie przez trzy lata znajdowano w Pokoju Wspólnym, Wielkiej Sali, czy korytarzach. Ale jakoś nie miała ochoty teraz poniżać ludzi. I miała dziwne wrażenie, że Mark ma z tym coś wspólnego.

6.

Rita wpatrywała się w czarną książeczkę, wyciągniętą z plecaka Marka.
Jakiś cichy głos w jej głowie mówił, że nie powinna tego czytać.
Ale inny, głośniejszy twierdził, że przecież jest jej chłopakiem. I nie powinien mieć przed nią tajemnic.

Rita uśmiechnęła się lekko do Marka. Po raz pierwszy widziała go tak zagniewanego. Wściekłego. W ręku trzymał kawałek pergaminu.
- Dlaczego? – spytał powoli i cicho. Musiał być naprawdę bardzo, bardzo zły. I... smutny. Rozczarowany.
Dobrze ci tak Star. Poczuj to co ja...
- Co takiego? – spojrzała na niego ze słodkim uśmiechem.
- Dlaczego to napisałaś! – zamachał jej przed nosem kartką. – O moim ojcu... i skąd to w ogóle wiedziałaś!
Śmiech Rity był zimny i złośliwy.
- Zapytaj Lily Evans – wycedziła cicho i odwróciła się do niego plecami. Ruszyła w kierunku schodów.
Kiedy przeczytała o tym, jak kocha tą dziewczynę, o tym, że ona nie zwraca na niego uwagi, odrzuciła pamiętnik. To bolało i to bardzo.
Parę minut później, jej spojrzenie powędrowało w kierunku zielonego pióra. I otworzyła dziennik, na fragmencie, opisującym aresztowanie ojca Marka.
Z Ritą Skeeter się nie zaczyna.
Bo zawsze się zemści. Dlaczego więc patrząc na twarz Marka czuła, że słodka zemsta, ma jednak lekko gorzkawy smak?

7.

- Skąd ty bierzesz takie tematy?
Rita Skeeter uśmiechnęła się złośliwie do Amy Stevens, młodej dziennikarki.
- To talent, moja droga. Albo się go ma... – rzuciła na biurko Amy gazetę. Na okładce ogromnymi literami było napisane „Kolejny skandal w Ministerstwie str. 5.” - ...albo nie – Rita ze słodkim uśmiechem, przewróciła parę kartek, wskazując na króciutki artykulik podpisany nazwiskiem Amy. Dziewczyna zarumieniła się i spojrzała na kobietę ze złością. Ale nie odezwała się. Wiedziała, że Ricie, najlepszej dziennikarce Proroka lepiej nie podpaść.
- Przepraszam, ale muszę napisać artykuł na kolejny super temat... w końcu czyjeś teksty powinni przyciągać czytelników, prawda? – Skeeter zachichotała, widząc czerwone plamy na policzkach Amy i jej zaciśnięte pięści. Mrugnęła do młodej Stevens okiem i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Coś ty powiedziała Amy?
Kobieta spojrzała na Marka Stara i wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu. Chodzili razem do Hogwartu, byli na jednym roku. Z tym, że on był Krukonem, a ona Ślizgonką.
- Nic takiego.
- Czyli coś wyjątkowo paskudnego i wrednego – Mark pokręcił głową z dezaprobatą.
- Myśl co chcesz – odpowiedziała ze złością. Nikt w redakcji, nie miał pojęcia dlaczego, ale między tą dwójką trwała wojna, od chwili, kiedy Rita przekroczyła próg biura. Rywalizowali właściwie o wszystko – i naprawdę się nie cierpieli.
- Czyli, że jesteś jędzowatą, wstrętną donosicielką, uwielbiającą robić na złość innym? – zainteresował się Star, wstając ze swojego miejsca. Udawany uśmiech zniknął z twarzy kobiety.
- Dokładnie. Tak jak ja będę myśleć, że jest prawdziwym synem swojego kochanego ojca, podpalacza, który uwielbiał oszukiwać innych.
Na twarzy Stara pojawiła się wściekłość i Rita znów się uśmiechnęła, tym razem szczerze. Umiała odnaleźć najczulsze miejsce i w nie uderzyć.
- Nigdy nie sądziłem, że mogłabyś stać się taka podła – wysyczał z wściekłością, tak cicho, żeby nikt go nie usłyszał, bo już wszyscy obecni w sali, zaczęli nadstawiać uszu. Wiadomo było, że ta dwójka na pewno nie może rozmawiać o niczym niewinnym.
- Oszczędź mi komplementów – wzruszyła ramionami i wyszła, zatrzaskując drzwi.




***

- Ale to najlepsza kandydatka na to stanowisko…
- Cóż, więc daj jej tę pracę. A wtedy twoja żona się dowie, że…
- Nie, nie! Ta Granger nie dostanie pracy u nas a i w innych zrobię co mogę…
Z Ritą Skeeter się nie zaczyna. Bo ona zawsze się mści.
Zacisnęła palce, na jadowicie zielonym piórze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jupka
Zagubiona [she]



Dołączył: 22 Wrz 2005
Posty: 400
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Pią 18:34, 19 Maj 2006    Temat postu:

TEKST II

"Ostrego pióra początki"

Z dedykacją dla mej wspaniałej przeciwniczki.


1.

- Tak, dobrze... Hmm... No tak... Oczywiście...
Rita wcale nie wiedziała dlaczego tak i wcale nie było to dla niej tak oczywiste. Jedyne, co wiedziała to to, że jej serce biło niesamowicie szybko, a dłonie pociły się niemiłosiernie. Była zdenerwowana, bardzo zdenerwowana i nic nie było dla niej oczywiste, do cholery.
- Hmm... – powtórzył jeszcze raz Redaktor Naczelny najbardziej elitarnej gazety w kraju, Proroka Codziennego. Przebiegł wzrokiem kilka równo poukładanych na jego biurku arkuszy papieru, poskrobał się po nosie i spojrzał wyczekująco na młodą kobietę, siedzącą nienaturalnie prosto na kanciastym krześle, tuż przed nim.
- Umm... – Widząc, że najwyraźniej naczelny oczekuje od niej jakieś odpowiedzi na owo tajemnicze "tak", poruszyła się niespokojnie na swoim krześle i szybko poprawiła długie włosy opadające na twarz.
- Droga pani Skeeter... Polubiłem panią od razu, wiec będę z panią szczery – uśmiechnął się zachęcająco. – Ma pani znakomite referencje, zdobyte przez panią zaszczyty są niewątpliwie do pozazdroszczenia... Materiały, które przyniosła pani ze sobą są równie interesujące... Jednakże... – zawiesił znaczącą głos.
- Jednakże? – W tym momencie Rita nie mogła się już powstrzymać i wytarła spocone ręce o spódnicę. Szybko rzuciła okiem na błyszczący materiał i odetchnęła z ulgą nie zauważając zbyt dużych plam.
- Jednakże w tym momencie Prorok nie potrzebuje nowych twarzy. Widzi pani, rynek jest przepełniony dobrymi dziennikarzami. Ba, wspaniałymi dziennikarzami. Ale są to dziennikarze bez nazwiska. A ludzie nie chcą czytać artykułów napisanych przez anonimowych dziennikarzy. Zapewne, sami nie wiedzą, co tracą dyskredytując szarych dziennikarzy... Czego najlepszym przykładem jest choćby i pani... – Redaktor naczelny mówił w tym tonie jeszcze przez całe trzy minuty, a z każdą sekundą pięknych słówek Rita wiedziała jedno: nie dostanie tej pracy. Nie z takim nazwiskiem. Cholera, tak bardzo na nią liczyłam.
- Rozumie pani, prawda?
- Oczywiście, panie redaktorze. Przepraszam bardzo za kłopot i dziękuję za poświecony mi czas...
- Tak, nie ma sprawy, droga pani. Radziłbym poczekać parę lat... Wyrobić sobie renomę... – Tak, tylko gdzie mam ją sobie wyrobić, skoro wszędzie ta renoma jest właśnie niezbędna? – Niech tylko pani pamięta, że Prorok stawia na takich, jak pani. Do zobaczenia.
- Do widzenia panu – rzuciła jeszcze przez ramię i pchnęła przeszklone drzwi biura Naczelnego Redaktora Proroka Codziennego, nie przejmując się głośnym trzaskiem z jakimi się za nią zamknęły.

2.

Drzwi zamknęły się z cichym odgłosem, którego nie usłyszała. Powolnym ruchami ściągnęła żakiet i zdjęła szpilki. Poukładała buty leżące na wycieraczce, choć i tak znajdowały się w idealnym porządku. Już miała skierować kroki do łazienki i wziąć naprawdę długą i odprężającą kąpiel, gdy jej wzrok spoczął na ściennym lustrze. Z nienagannie czystej tafli patrzyła na nią wyraźnie zmęczona dwudziesto paroletnia kobieta. Kobieta, która według wszelkiej logiki powinna być już wziętą dziennikarką, a nie bezrobotnym nieszczęściem z niezapłaconymi rachunkami za gaz. Uśmiechnęła się gorzko i nie poświęcając odbiciu więcej uwagi powlokła się do łazienki.
Po ponad godzinie siedziała już przy małym kuchennym stole, a przed nią spoczywał kubek z niezwykle mocną i gorącą herbatą. Nie lubiła kawy. I choć zwykle zielona herbata w ulubionym zielonym kubku poprawiała jej humor, to tym razem zdobyła się tylko na smętny uśmiech. Upiła łyk i przymknęła oczy, pozwalając odpłynąć myślom ku minionym wydarzeniom. Naprawdę potrzebowała tej pracy.
Przez całe popołudnie nie pozwalała sobie na rozpamiętywanie tego spotkania. Ale teraz, w zaciszu własnego mieszkania nie mogła się więcej powstrzymywać i przymknąwszy oczy wróciła wspomnieniami do rozmowy kwalifikacyjnej, zastanawiając się w którym momencie popełniła błąd. Źle się ubrała? Jej teksty nie były dość dobre? Rozpatrując każdą, nawet najgłupszą możliwość, doszła do wniosku, że nie ma pojęcia dlaczego w piątej z kolei redakcji grzecznie, acz stanowczo odmówili jej przyjęcia. Westchnęła głęboko i dopiła, już zimną, herbatę, rozkoszując się ciszą panującą w mieszkaniu. Trudno, jutro wybierze się do Żonglera, może tam jej się uda...
Odstawiła zielony kubek do zlewu, obiecując sobie w myślach, że umyje go później. Tak, dzisiaj już nic nie wymyśli. Lepiej zrobi, jak pójdzie wcześniej spać. Jej łóżko, choć puste i zimne, było jednak wygodne. Jutro kolejna rozmowa, a ona była taka zmęczona i samotna...


3.

- Oczywiście, wie pani, że Żongler nie wypłaca honorarium za artykuły? – Kolejny Redaktor Naczelny, kolejnej gazety. Zaczynała się poważnie zastanawiać nad zmianą zawodu. Kocham pisać.
- Tak, oczywi... Co?!
- Nie wypłacamy pensji naszym dziennikarzom. Uważamy, wraz z żoną, że wystarczającą nagrodą jest wydrukowanie artykułów.
- Ale, ale... – Była oszołomiona. Pierwsza redakcja, która nie pokazała jej drzwi zaraz po podaniu nazwiska i nie wypłacają honorarium. Cholera.
- Hm, rozumiem, iż nie jest już pani zainteresowana naszą współpracą? – Lovegood spojrzał łagodnie na wyraźnie zmieszaną kobietę tuż przed nim.
Nie wiedziała, co teraz zrobić. Pierwsza redakcja, która była nią zainteresowana. Może Żongler to nie Prorok, nie miał nawet jednej dziesiątej jego nakładu... Ale to wciąż gazeta. Gazeta! I chciała ją, Rite. Może... Może po paru miesiącach tutaj ktoś ja zauważy i... Ale pieniądze. Miała rachunki. Dużo rachunków. "...dziennikarze bez nazwiska". Słowa Naczelnego w Proroku wróciły do niej niczym bumerang. Bez nazwiska... Już wiedziała, co zrobi. Spojrzała pewnie w wyłupiaste oczy Lovegooda i dziękując w duchu za mocny głos powiedziała:
- Wezmę tę pracę.
- Och, to wyśmienicie! – Czy to było szczere? – Może pani zacząć już od dzisiaj. Proszę, to lista tematów... – Przełknęła głośno, gdy Lovegood podał jej listę tematów, na której czele widniała pozycja "Chrapaki krętorogie wśród nas". Wytrzymam.

4.

Po dwóch miesiącach nie wypatrzył jej nikt ważny, nie zaproponował pracy w elitarnej gazecie, chrapaki nie zrobiły się ani trochę bardzie interesujące, a ona nadal nie przestała się przeklinać za wybranie studiów dziennikarskich. Jednym słowem od czasu przestąpienia przez nią progu redakcji Żonglera nie zmieniło się nic w jej życiowej karierze. Co tydzień wysyłała sowią pocztą własne artykuły, ze wszystkich sił starając się zrobić poważny artykuł z niepoważnego tematu. Co tydzień jej nazwisko widniało w gazecie, czasem nawet na pierwszej stronie. Ale co z tego? Lovegood nie zaproponował jej stałego miejsca, nie napomknął nawet o jakiejkolwiek zapłacie. Na jej delikatne aluzje wytrzeszczał tylko te swoje błękitne oczy, tym bardziej upodobniając się do olbrzymiej żaby.
Po jakimś tygodniu od podjęcia pracy w Żonglerze Rita doszła do wniosku, że jeśli nie chce z powrotem wylądować na garnuszku rodziców, musi znaleźć jakąś płatną pracę.
Z ciężkim sercem zaczęła przeglądać ogłoszenia pod innym kątem niż praca dla dziennikarzy. W piątej gazecie w końcu znalazła coś, co nie odstręczało jej samym pomysłem. Może i nie było zbyt dochodowe, ale powinno wystarczyć, jeśli tylko pozbędzie się paru luksusowych nawyków. Podrzędny bar poszukiwał kelnerki. Nie wymagali referencji, tylko podstawowego wykształcenia. Wzdrygnęła się na myśl, jaki to musi być bar, ale dopisek "Przyjmę od zaraz" skutecznie przewiał jakiekolwiek obiekcje. Z głośnym westchnieniem odłożyła gazetę, wzięła torebkę i udała się pod wskazany adres. Po pół godzinie była już z powrotem, tylko po to by przebrać się w swój nowy uniform i zaraz wracać. Pod koniec tygodnia dostała pierwszą wypłatę, za którą mogła opłacić bieżące rachunki.
W sumie praca w barze "U Willmy" nie była taka straszna. Ubrana w różowy fartuszek, jak dla niej trochę za krótki, roznosiła kawę i pączki codziennie od siódmej rano do szóstej wieczorem. Co piątek dostawała pensję i choć w chwilach załamania obliczała jaki to marny procent tego, co zarabiałaby w Proroku, to nie mogła narzekać. Miała dach nad głową, pieniądze na czynsz, a co tydzień jej artykuły ukazywały się w gazecie. Próbowała robić dobrą minę do złej gry, ale wciąż, w każdej minucie, myślała, jak to jej życie miało wyglądać według Życiowego Planu Rity Skeeter, który ułożyła będąc na pierwszym roku studiów. Pomagał fakt, co prawda tylko trochę, że sama Willma była niezwykle miłą kobietą z którą zaprzyjaźniła się już po paru dniach pracy. Pan Lovegood w pewien sposób też był sympatycznym człowiekiem.
Po czterech miesiącach Rita pogodziła się z myślą, że nigdy nie będzie sławną dziennikarką. Po wielu przepłakanych nocach, rozmowach z Willmą i własnych przemyśleniach doszła do wniosku, że pora przestać się zamartwiać i zacząć korzystać z życia. Za namową Willmy skróciła włosy, zmieniła garderobę i uśmiechała się do co przystojniejszych klientów baru. Porzuciła też pracę w Żonglerze, tym samym zakopując głęboko dziennikarskie aspiracje.

5.

- Rita, stolik trzeci czeka na kawę!
- Już podaję, Will!
Dzisiaj było naprawdę tłoczno. Została jeszcze godzina do zamknięcia baru, a gości nie ubywało. Pewnie Willma będzie chciała, żebym znowu została po godzinach. Podała miłemu państwu z trójki czarną kawę i już miała wracać do baru, gdy kątem oka zauważyła ruch przy drzwiach. Krzyknęła do właścicielki, że przyjmie to zamówienie, poprawiła fartuszek i przywdziewając zachęcający uśmiech skierowała się do nowo przybyłych klientów, którzy usadowili się przy ósemce. Fachowym okiem oceniła grupkę nowoprzybyłych mężczyzn na trzy mocne kawy i talerz szarlotki.
- Dobry wieczór panom. Czym mogę służyć? – zaświergotała swoim "urzędowym tonem", jak to mawiała Willma, i obrzuciła klientów bacznym spojrzeniem. Gdy rozpoznała jednego z nich, uśmiech automatycznie spełzł z jej twarzy. Pierwszy z prawej mężczyzna odchrząknął, obrzucił towarzyszy spojrzeniem i powiedział:
- Poprosimy trzy czarne kawy. I szarlotkę.
Nie usłyszała go, ciągle patrząc na Redaktora Naczelnego Proroka Codziennego, który, o zgrozo, siedział tuż przed nią w jej barze i zamawiał kawę z szarlotką. Łut szczęścia czy niesamowity pech? Człowiek, od którego zależała cała jej kariera, siedział tu sobie najspokojniej w świecie i przeglądał menu!
- Halo? Proszę pani?
- Co? A tak... – Wstrząsnęła głową, próbując pozbyć się szumu w uszach i rzuciła jeszcze jedno spojrzenie Naczelnemu. – Przepraszam, mógłby pan powtórzyć? – Nie będziesz się w niego wpatrywać. Nie będziesz się zastanawiać, czy jego obecność coś znaczy. I na pewno cię nie pamięta, do cholery!
Gdy mężczyzna powtórzył zamówienie wycofała się do baru najszybciej, jak tylko mogła. Poczym, ciągnąc za sobą Willmę skryła się na zapleczu i oddychając głęboko usiadła na olbrzymim worku z kawą.
- Co jest, złociutka? – zapytała natychmiast Willma przymykając drzwi i ukradkiem rozglądając się po sali.
- Pamiętasz, Will, opowiadałam ci, jak szukałam pracy w różnych gazetach?
- Jasne, że pamiętam. Nigdzie cię, idioci, nie chcieli. Co z nimi?
- No. To właśnie jeden z nich, ten najważniejszy, siedzi przy ósemce. I co ja mam teraz zrobić?
- Złociutka, na pewno nie ukrywać się na zapleczu. Rozpoznał cię?
- Nie, chyba nie. Nie wiem. Może. Nie patrzył na mnie.
Willma z uwaga przyglądnęła się swojej podwładnej. Lubiła Ritę, czuła się niemal jak jej matka. I choć znały się tylko kilka miesięcy poznała trochę tą małą. I według jej oceny, a lubiła myśleć o sobie, jako o znawczyni ludzkich charakterów, Rita nie była kobietą, która chowała się po kątach, tylko dlatego, że jakiś zapyziały samiec nie chciał jej dać roboty.
- Kotku, weź się w garść. Obciągnij spódnice, przygładź włosy i zanieś tym dupkom ich kawę, uśmiechając się zniewalająco. Potem zbajeruj jednego, najlepiej naczelnego, zaciągnij do łóżka i złam serce. Po sprawie. - Na te słowa Rita rzuciła koleżance speszone spojrzenie, co widząc Willma zaśmiała się głośno i pogładziła ją po policzku.
- No, może bez tego łóżka. No idź. Pokaż im na co cię stać, złociutka – dodała i klepnęła ją ponaglająco po ręce. Młodsza kobieta przełknęła głośno ślinę, wygładziła spódnicę, poprawiła włosy i rzucając ostatnie, spanikowane spojrzenie Willmie wyszła z zaplecza.
- Państwa kawa. – Uśmiechnęłam się ujmująco i wbiła natarczywy wzrok w głowę naczelnego, który przeglądał jakieś papiery, zupełnie się nią nie przejmując.
- Ach tak, dziękujemy bardzo.
- Coś jeszcze?
- Nie, nie dziękujemy.
- A panowie to tak... przejazdem? – Siląc się na beztroski ton i próbując stłumić cichutki głosik, informujący ją, że zachowuje się jak idiotka, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Właściwie to przypadkiem. Mieliśmy zjeść kolację w pobliskiej restauracji, ale mieli jakieś problemy z szefem kuchni... – Mężczyzna w zielonym krawacie, ten który składał zamówienie, wyraźnie zaczynał się irytować nachalną kelnerką.
- Ach, więc interesy, tak? – W jej tonie musieli usłyszeć jakąś gorycz, gdyż pozostali dwaj, do tej pory zupełnie ją ignorujący, podnieśli głowy.
- Tak, to kolacja służbowa. Czy mógłbym poprosić cukier? – Naczelny przypatrywał jej się przez chwilę, poczym, nie czekając na odpowiedź, wrócił do swoich dokumentów.
- Em... Tak, oczywiście. Zaraz przyniosę. Smacznego. – Rozpoznał mnie?
Czując w ustach gorzki smak porażki wycofała się do Willmy, przeklinając w duchu własną głupotę.
- Błagam, tylko nie każ mi zanosić im tego cukru, Will. Zrobiłam z siebie idiotkę!
- Przesadzasz, kochaniutka – odpowiedziała, ale wzięła najbliższą cukiernicę i zaniosła ósemce. Wróciła po chwili i obrzucając Rite długim spojrzeniem. - Nie było tak źle. Przesadzasz. Dwójka czeka.
Na te słowa Rita tylko westchnęła, wzruszyła ramionami i podeszła do kolejnego stolika. Po obsłużeniu czterech klientów przestała myśleć o ósemce i zajęta bieganiną od jednego stolika do drugiego, myślała tylko o swoich obolałych nogach i kubku gorącej herbaty w łóżku. Już prawie zapomniała o trzech niemiłych panach, gdy ci nagle dali o sobie znać. A mianowicie podeszli do baru, prosząc o rachunek. Jako, że Willma była akurat zajęta na zapleczu to Rita musiała ich obsłużyć.
- Dziesięć dolarów, proszę pana.
- Tak, proszę. Reszta dla pani, za przemiłą obsługę.
- Dziękuję bardzo. I do widzenia panom.
Starając się ukryć ulgę, jaka ją ogarnęła po wyjściu kłopotliwych gości, przeliczyła napiwek. Dziesięć dolarów. Dużo. Zasłużyłam sobie. Zabrała się do zmywania naczyń, już z dużo lepszym humorem.


6.

- Na Merlina, zapomniałem tych dokumentów. Pewnie dalej leżą przy tym stoliku. Muszę się po nie wrócić. John, nie czekajcie na mnie.
- Jesteś pewien? Możemy cię podwieźć...
- Nie, nie. Dam sobie radę, naprawdę. Do widzenia, panie Lee. Trzymaj się, John.
Wymienił uścisk dłoni z zagranicznym inwestorem i skierował się z powrotem ku małej knajpce, z której wyszli parę minut temu. Po chwili stał już przy swoim stoliku i rozglądał za czarną teczką. Na stoliku, pod nim, na krześle. Nigdzie nie było. Zaklął cicho, piętnując własną głupotę i rozglądnął się za jakąś obsługą. Przy barze stała tylko ta młodziutka kobieta, której parę minut temu John dał napiwek. Podszedł do niej i uśmiechnął się najbardziej czarująco, jak tylko umiał.
- Przepraszam panią... – Czy mu się wydawało, czy kobieta zbladła, gdy tylko się odezwał? – Zostawiłem tutaj dużą, czarną teczkę. W środku były dokumenty, bardzo ważne zresztą. Nie widziała jej może pani?
- Um. Czarna, duża teczka? – Kobieta najwidoczniej unikała jego wzroku, rozglądając się nieco zbyt pospiesznie po sali.
- Tak, duża, czarna. Nie widziała...
- A tak. Widziałam. Właściwie, to wzięłam i schowałam, na wypadek... Już po nią idę. Chwileczkę.
Gdy znikła w drzwiach prowadzących zapewne do zaplecza, Gregory rozejrzał się po sali. Młoda kelnerka może zachowywała się nieco dziwnie, ale nie była aż tak interesująca, by zajmować jego myśli dłużej niż to koniecznie. A jeśli kontrakt z panem Lee dojdzie do skutku to..
- Proszę bardzo, panie Smith. – Jego rozmyślania przerwał powrót kelnerki z jego własną teczką.
- O właśnie, dziękuję bardzo... – Roztargniony odebrał swoją własność i już miał wychodzić, gdy coś przykuło jego uwagę. – Smith? Skąd pani... – Czy mu się wydawało, czy kelnerka rzeczywiście zarumieniła się?
- Yh... Wie pan, jest pan bardzo sławną osobistością... Redaktor naczelny... i to Proroka... – Wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- Tak, pewnie ma pani rację. No nic, dziękuję jeszcze raz za znalezie... – przerwał w pół słowa. Jej uśmiech... Uśmiechała się teraz do niego, śmiało, pewnie, przepięknie. Poczuł się, jakby nagle dostał pięścią w brzuch. Takiego uśmiechu nie widział od...
- Czy... Czy ma pani może ochotę na kawę? Znam świetną kawiarnię tu, niedaleko.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a w jej oczach przez chwilę migotało coś nieokreślonego. Rzuciła krótkie spojrzenie swej pracodawczyni i ściągnęła biały fartuch.
- Właściwie to czemu nie, panie Smith? Właśnie skończyłam pracę i chętnie bym się czegoś napiła w dobrym towarzystwie...
Gregory uśmiechnął się jeszcze bardziej czarująco i podał jej szarmancko ramię.


7.

Delikatnie przeczesywała swoje krótkie włosy, bawiąc się pojedynczym lokiem. Od czasu do czasu patrzyła w lustro, widząc tam odbicie śpiącego mężczyzny. W tych chwilach zagryzała wargi, a jej oczy błyszczały. Ten mężczyzna, śpiący w tym łóżku.
Jej rozmyślania przerwał odgłos, jaki towarzyszy budzącemu się człowiekowi. Odłożyła szczotkę na toaletkę i obróciła się na krześle.
- Już wstałeś?
- Uhm. Która godzina? – Wyglądał rozkosznie, taki na współ rozbudzony. Zmierzwione gęste, brązowe włosy, przymknięte powieki, ręka przecierająca twarz, próbująca odegnać resztki snu. Jej mężczyzna.
- Dopiero ósma. Śpij.
- Dobrze, kotku. Zrobisz mi kawy? – Uśmiechnął się przymilnie, na co ona uniosła tylko jedną brew i uśmiechnęła się kpiąco.
- A co mi dasz, kochanie?
- Buziaka?
- Hmm. Kusząca propozycja, ale muszę odmó... – Reszta zdania ulotniła się w niebyt, gdy wcale nie tak bardzo nieprzytomny mężczyzna rzucił się na nią, obcałowując całą.
- To jak? Zrobisz? Zróóób!
- No, dobra, już dobra. Ale zejdź ze mnie, mamucie! Ważysz chyba z tonę! – Roześmiała się, przewiązując mocniej pasek szlafroku.
- Kocham cię. – Popatrzył głęboko w jej oczy, starając się nie zauważyć, jak zesztywniała na to stwierdzenie.
- Wiem, Greg. – Odpowiedziała bardzo cicho, po pary wypełnionych bezruchem sekundach. Popatrzyła mu w oczy i pogłaskała zarośnięty policzek z niezwykłą czułością i łagodnością. – A teraz złaź ze mnie, mamucie. Zrobię ci tą kawę, skoro tak błagasz.
Uśmiechnął się, może nieco zbyt smutno, i wstał, kierując się do łazienki. Po chwili doszedł ją szum spływającej wody. I przytłumione wołanie:
- Z cukrem!
- Pamiętam! – odkrzyknęła, ale nie ruszyła się z miejsca. Kochał ją, wiedziała o tym. A ona... A ona... Westchnęła głęboko, wygładziła poły szlafroka i ruszyła do kuchni zrobić mu tę kawę.

***

- Mm, przepyszna, kotku.
- W końcu jestem kelnerką. Co jak co, ale na kawie się znam – roześmiała się i usiadła koło niego, zabierając się za własną herbatę. – O której wrócisz?
- Koło piątej. Będziesz? – Zmarszczył czoło, przeglądając jakieś papiery.
- Poproszę Willme i urwę się wcześniej z pracy. W środku tygodnia nie ma dużego ruchu. Co przeglądasz?
- Jakieś artykuły... Nie wiem, znalazłem u ciebie w pokoju. Leżały na...
- ...Na biurku.
- Coś nie tak, kotku?
- Nie, nic. Absolutnie. - Dopiła herbatę, która dziwnym trafem nie smakowała już tak dobrze. Chyba trzeba kupić inną mieszankę.
- Hmm... – Greg wrócił do przeglądania papierów, pogryzając tosta.
- I... I co o nich myślisz? – Starając się brzmieć spokojnie i jakoś uspokoić własny żołądek, Rita zagarnęła naczynia i zaczęła je zmywać, głośno pobrzękując porcelaną.
- O artykułach? Wyśmienite. Dawno tak dobrych nie czytałam. Zwłaszcza ten o młodocianych przestępcach. Hej, a właściwie to skąd je masz?
- Są moje – odparła krótko. – Naprawdę są... dobre?
- Czekaj, czekaj. Jak to: twoje? Przecież ty...
- Studiowałam dziennikarstwo. Nie mówiłam ci? Dziwne. Nie dostałam pracy w żadnej redakcji, a jakoś musiałam zarabiać. I teraz jestem kelnerką – odpowiedziała jednym tchem, uważnie go obserwując. Długo czekała, żeby powiedzieć właśnie tę kwestię. Oj, długo.
Takich słów kompletnie się nie spodziewał. Sapnął i ostrożnie odłożył kubek z niedopitą kawą.
- Byłaś u nas w redakcji?
Wiedziała, że o to zapyta.
- Och, oczywiście, że tak. Ale nie dopuścili mnie nawet do drzwi redaktora. – Uśmiechnęła się smutno.
- Ach, tak. – Wrócił do zimnego już tosta, a Rita pochwała umyte naczynia.
Przez całe dziesięć minut w kuchni panowała niczym nie zmącona cisza. W końcu Rita zaczęła się denerwować. Czemu milczy? Według planu, już dawno powinien coś powiedzieć.
- Spakować ci coś do jedzenia?
- Nie, nie, dziękuję Rituś. Musze już wychodzić.
Wstał, poszedł do przedpokoju i ubrał kurtkę dalej się nie odzywając. Gdy Rita podeszła do niego, by jak zwykle pocałować go na pożegnanie, uchwycił ją mocniej i patrząc w oczy zapytał:
- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym pokazał w pracy twoje artykuły?
Cieszyła się, że w przedpokoju było tak ciemno, bo nie mógł dostrzec błysku tryumfu w jej oczach.
- Ależ skąd, kochanie. Miłego dnia.
- Miłego dnia.
Wyszedł, a ona wróciła do kuchni i usiadła ciężko na krześle kuchennym. Czekała na tę chwilę całe dwa miesiące. Dwa miesiące z tym, co prawda, cudownym człowiekiem. Na początku nie mogła uwierzyć w powodzenie tego planu, ale Willma ją przekonała. "Dasz radę, złociutka. Rozkochaj go w sobie, a zobaczysz światła kariery."
- Miałaś rację, Will. To jest ten moment. Greg... – powiedziała do siebie i skierowała do pokoju. Niedługo musi wyjść do swojej aktualnej pracy. Tymczasowej, kochanie. Tymczasowej.

***

- Już jesteś, Greg?
- Aha. Wyszedłem wcześniej. Mam dla ciebie ekstra wiadomość.
- A czy ta ekstra wiadomość może poczekać? Obiad już gotowy. O, cześć, kochanie – Pocałowała go, uparcie wpatrując się w parującą zupę. – Jak było w pracy?
- Nie, nie może czekać. – Zignorował jej pytania i poczekał, aż spojrzy mu w oczy.
- Taak? A co jest ważniejsze od mojej pomidorowej? – Uśmiechnęła się, zaciskając jednocześnie pięści.
- Pomidorowa? Uau, uwielbiam twoją pomidorową. Ale wracając... Jak ci rano mówiłem, pokazałem paru ludziom w redakcji twoje artykuły i...
- I? Mów że!
- I możesz zaczynać od jutra!
Na te słowa rzuciła mu się w ramiona, krzycząc i płacząc z radości. Greg przytulił ją mocno i zaczął się śmiać, by po chwili porwać ją w ramiona i odtańczyć jakiś niezwykły taniec radości. Po wielu minutach krzyków, śmiechu i podziękowań uspokoili się na tyle, by zobaczyć, jak sławetna pomidorowa spala się doszczętnie.
- No to mieliśmy obiad – powiedziała grobowym głosem i po chwili oboje znowu śmiali się, jak szaleńcy.
Dopiero po kilkunastu minutach Rita uspokoiła się na tyle, by zasypać Grega lawiną pytań dotyczących jej nowej pracy. Na jakich warunkach? Od kiedy? Za ile? Naprawdę się podobały?
- Spokojnie, Rituś. Tak, naprawdę się podobały. Byli wprost zachwyceni. Pracować na razie będziesz na pół etatu, a jak wyrobisz sobie renomę, to przyjmą cię na stałe. Szczęśliwa? – Ostatnie słowo wypowiedział bardzo sugestywnie, na co ona tylko podniosła ironicznie brew.
Nie doczekał się odpowiedzi. Nie musiał. Pokazała mu, jak bardzo jest szczęśliwa.
Nikt już się nie przejmował spalającym się drugim daniem.


8.

Rita przeszła przez oszklone drzwi redakcji. Owiało ją przydymione, przesiąknięte papierosami powietrze. Przystanęła na chwilę i rozglądnęła się po dużym pomieszczeniu. Nikt nie zauważył jej przybycia, nikt nawet na nią nie spojrzał; wszyscy zaabsorbowani własną pracą: tam ktoś krzyczał przez telefon, tam uparcie skrobał się w skupieniu po nosie, tam jakiś kurier potrząsał paczką... Zachłysnęła się tą nerwową, papierosową atmosferą. Jej redakcja, to za czym tyle tęskniła.
Nawet po tych trzech miesiącach pracy w redakcji, awansie i nareszcie zdobytej renomie nadal nie mogła uwierzyć, że jej się udało. Codziennie, wchodząc przez te same drzwi, zastanawiała się, jakim cudem nikt nie chce jej stąd wyrzucić, nikt jej nie zatrzymuje. W takich momentach uśmiechała się w duchu wariacko.
- Rita! Szef cię woła! Jest od rana strasznie wkurzony, więc uważaj na niego – rudowłosa kobieta w średnim wieku uśmiechnęła się nieco wrednie i wskazała kciukiem na gabinet naczelnego. Rita kiwnęła Sandrze, swojej koleżance z rubryki towarzyskiej, i śmiałym krokiem weszła do biura Grega. Była chyba jedyną osobą w redakcji, której wizja dywanika u szefa wcale nie przerażała.
- Wzywałeś, Greg? – naczelny siedział za biurkiem, z papierosem w ustach i przeglądał jakieś papiery. Jak zwykle – pomyślała niemal czule i nachyliła się ku mężczyźnie po pocałunek.
- Kotku, nie w pracy – uchylił się, ku jej umiarkowanemu zdziwieniu. Sandra mówiła, że jest wkurzony.
- Chciałem zapytać, gdzie twój artykuł o ostatniej naradzie Wizengamotu? Powinienem mieć go już o tutaj – postukał palcem w blat biurka, tuż przed nim.
- Widzisz, nie rozmawiałam jeszcze z...
- To porozmawiaj. Teraz, już, dzisiaj. Mam mieć go tutaj jutro rano, zrozumiałaś? – przerwał jej gwałtownie, wstając.
W tej chwili Rita zdziwiła się niepomiernie. Zwykle na nią nie krzyczał. Nigdy na mnie nie krzyczał.
- Stało się coś, Greg? – zapytała ostrożnie, podchodząc do niego.
On tylko rzucił jej gniewne spojrzenie i podszedł do okna, odwracając się tyłem.
- Nie, absolutnie wszystko w porządku. Oprócz tego, że moja własna kobieta opóźnia druk.
Własna kobieta?
- Dobrze – odparła zimno. – Będziesz miał ten artykuł jutro z samego rana.
I wyszła. Przeszła parę kroków i, nie mogąc się powstrzymać, zerknęła za siebie, upewniając się czy za nią patrzył. Nie patrzył. Dalej stał zwrócony do okna, plecami do niej. W jego postawie nie widać było skruchy. Pewnie jest przemęczony – pomyślała i zacisnęła mocno wargi. Nic, przygotuję mu ten artykuł.

***

Rozmowa z Dumbledorem, przewodniczącym Wizengamotu nie trwała tak długo, jak się spodziewała. Dyrektor jej byłej szkoły, jak zwykle okazał się bardzo szarmancki i pomocny. Po dwóch herbatach i dziesięciu zapisanych kartkach Rita pożegnała się z byłym pedagogiem i wróciła do domu. Dwie godziny później miała już gotowy artykuł.
Popijając zieloną herbatę przeglądnęła jeszcze raz tekst, pod kątem niedociągnięć. W mieszkaniu panowała cisza, jedynym odgłosem było skrobot jej pióra. Westchnęła z irytacją, gdy złamała już trzecią tego dnia lotkę. Przydałoby się takie jakieś samopiszące pióro.
Z dziwnej pustości mieszkania zdała sobie dopiero sprawę, gdy skończyła z artykułem. Spojrzała na zegarek, który wyraźnie wskazywał, że Greg powinien już siedzieć na kanapie w salonie i zajadać się kanapkami. Został w redakcji? Co prawda czasami zdarzało mu się siedzieć do późna w pracy, ale zawsze fiukał do niej wcześniej z informacją, że się spóźni.
Popatrzyła na palenisko - zimne. Dziwne. Wstała, zbierając zniszczone pergaminy i kubek, i ruszyła do kuchni. Umyła naczynia po samotnej kolacji, pozamiatała podłogę, poukładała na półkach. Grega dalej nie było. Dziwne.
Nagle poczuła się strasznie samotna. Coś chwyciło ją za serce, jakaś odległa tęsknota. Zapragnęła, by Greg był tutaj, właśnie teraz, w tym momencie. By objął ją w pas, przytulił i wyszeptał, jak bardzo ją kocha. A ona znowu odpowiedziałaby mu: "wiem", boleśnie świadoma, że on oczekuje czegoś więcej.
Przysiadła na kuchennym stołku, zatopiona w myślach.
Nie kochała go. On ją tak, wiele razy to mówił, okazywał. Zresztą widziała to w jego oczach. Uparcie powtarzał jej to wyznanie kilka razy dziennie, wierząc, że za którymś razem odpowie mu tym samym. Ale ona nie mogła. Nie po tym, jak go wykorzystała. Tak, zaśmiała się z goryczą, wykorzystałam go. Nie mogła go zranić jeszcze bardziej, nie mogła karmić ułudą. Wiedziała, że on tylko czeka z pierścionkiem. Wiedziała, ale nic nie mogła na to poradzić. To nie był właśnie on, to nie było właśnie to uczucie.
- Skąd wiesz, że to nie jest właśnie miłość? – pytała ją Willma, pytała samą siebie. Po prostu wiem. Nigdy nikogo nie kochałam, ale czytałam o tym. Nie czuję żadnych motylków, nie ma zawrotów głowy, wybuchów śmiechu. To nie jest miłość.
Westchnęła. Chyba pójdzie do redakcji sprawdzić, czy nic się nie stało. I odda mu ten artykuł. Ech.
Wzięła torebkę z krokodylej skóry, tę którą podarował jej na ostatnią rocznicę, porwała żakiet i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Z nie dokręconego kranu kapała woda.

***

Redakcja wydawała jej się dziwnie pusta. Brak szumu sów, brak gwaru osób. Równie pozasuwane krzesła, ułożone papierzyska na biurkach. Cisza, ciemność.
Przeklęła się w myślach, za tę głupotę, która kazała jej tutaj przyjść niepotrzebnie. Grega najwyraźniej tutaj nie było.
Przynajmniej zostawię mu już ten artykuł na biurku.
Gabinet Grega znajdował się na samym uboczu. Niewielka, oszklona klitka, której nie widać stojąc w drzwiach. Kierując się właśnie w stronę tej klitki, Rita zastanawiała się, czemu Greg nie umieścił swojego biura po drugiej stronie pomieszczenia. Miałby tam oko na wszystkich pracowników i mógłby przecież lepiej ich nadzorować.
Jej rozmyślania zostały nagle przerwane przez coś czego się absolutnie nie spodziewała: w gabinecie Grega płonęło przyćmione światło. A więc był w pracy. Rozluźniła się automatycznie. Uśmiechnęła i już raźniej podeszła do przeszklonych drzwi.
Już miała chwycić za klamkę i z żartowną przyganą na ustach wejść do środka, gdy zauważyła, że... Greg nie był sam?
Gdy podeszła bliżej, wręcz przycisnęła nos do szyby, zdała sobie sprawę, że nie powinna tu przychodzić. Absolutnie nie powinna.
- Nie...
Już wiedziała, czemu Greg nie przyszedł na czas do domu. Do domu – powtórzyła bezwiednie w myślach.
Rzeczywiście był zajęty. Najwyraźniej bardzo zajęty. Tyle, że nie pracą. Nową panią kurier.
- Nie... – powtórzyła bezwiednie i powoli zaczęła się wycofywać ku wyjściu. – Nie...
Nawet nie poczuła, gdy wpadła na czyjeś biurko, przewracając się. Nawet nie usłyszała odgłosu otwierających się drzwi od gabinetu, który przed chwilą opuściła w takim popłochu. Nie usłyszała też nawoływań Grega. Nic już nie słyszała, nie widziała. Puściła się biegiem ku wyjściu, po drodze gubiąc swój artykuł.
Artykuł nad którym tyle ślęczała z myślą o nim.

***

Do domu dotarła już nieco uspokojona. Już nie płakała. Teraz tylko bezrozumnie wpatrywała się w przestrzeń, automatycznie ściągając buty.
Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. Jak on mógł? Kochał ją, przecież mówił jej to tyle razy. Kochał ja, kochał...
Dlaczego tak nagle? Dlaczego nic nie wyczuła? Czy to pierwszy raz? A może ciągle ja oszukiwał?
Nagle?
Nie. Teraz, gdy o tym myślała, przypomniała sobie, że już od paru dni Greg nie mówił jej czułych słówek. Nie dotykał. Myślała, że to przez zwykłe zmęczenie, w Proroku mieli dużo pracy...
Czy to już wtedy? Czy on i ona już...
Nie miała już siły płakać. Po prostu położyła się na ich łóżku w pozycji płodowej i patrzyła nie widząc.
Leżała tak kilka godzin. Nie wiedziała dokładnie ile, nie obchodziło ją to. W końcu wzięła się w garść na tyle, by dotrzeć do łazienki i pochylić się w odpowiednim momencie nad zlewem. Konwulsje, wymioty. Po chwili leżała na zimnej posadzce osłabiona, z dziwną pustką w środku.
Westchnęła.
I nagle zrozumiała: kochała tego drania. Kochała go całym sercem.
To nie była książkowa miłość. Nie była końcem świata, gwałtownością wzlotów, nagłością wybuchu. Przyszła cicho, niepostrzeżenie. Łagodna i świeża. Prawdziwa, jedyna.
- Cholera... Cholera... – Znowu płakała. Tylko, że teraz rozumiała dlaczego. Kochała go. Kochała, a on...
Uspokoiła się w końcu. Rozebrała i weszła do wanny. Umyła się zimną wodą, chcąc poczuć coś innego niż pustkę i żal. Kąpała się bardzo długo, myśląc, analizując.
Przygotowywała się. Na spotkanie. Nie pozwoli, by wiedział, jak bardzo ją zranił.

Nie przyszedł tej nocy. Na darmo czekała przy drzwiach.

9.

Koło godziny trzeciej rano wiedziała już, co zrobi. Pójdzie do Proroka tak, jak zwykle. Nic się przecież nie stało. Nie pozwoli mu zniszczyć tego, na co tak długo pracowała. Nie. Był draniem, a ona go kochała. Ale nie pozwoli mu zranić się jeszcze bardziej. Koniec. Koniec wszystkiego. Już nie jest tą Ritą. Koniec. Koniec. Koniec.
O ósmej, zupełnie nie czując nieprzespanej nocy, ubrała się i wyszła. Zabierając ze sobą nowy artykuł o Wizengamocie. Stary gdzieś przepadł, a Naczelny (Tak, Naczelny. Nie pozwoliła już sobie myśleć o nim inaczej.) wyraźnie powiedział, że artykuł ma być na dzisiaj. Zrobiła nowy. Była profesjonalistką. Zrobiła nowy.

***

Chyba się jej nie spodziewał. Czego oczekiwał? Że zamknie się w domu na miesiąc, płacząc po straconym kochanku? Tylko kochanku.
W takim razie grubo się mylił.
- Proszę, oto ten artykuł. W terminie. – Suche, bezbarwne słowa. Jego zszokowane spojrzenie. Wychodzi. Zatrzymuje ją. Spokojnie, spokojnie.
- Rita... Poczekaj, to nie tak! To nie to, co myślisz!
Obróciła się ku niemu powoli. Zero uczuć. Pusta, nieprzystępna twarz. Tylko dłonie mocno zaciśnięte na torebce. Tej, którą jej dał tak niedawno.
- Czy ty masz mnie za głupią? - spytała konwersacyjnym tonem. Przełknął ciężko ślinę.
- Nie, oczywiście, że nie, kotku... – To był błąd. Po chwili Rita stała już przy nim, sycząc wprost do ucha:
- Nie nazywaj mnie tak! Myślisz, że jestem ślepa? Głupia? Widziałam was! Rozumiesz? To już koniec. Koniec. Nie ma już ciebie. Jestem tylko ja. Inna. Bez ciebie. Rozumiesz? Zajmij się tą swoja zdzirą. Ale odpieprz się ode mnie. Rozumiesz? Koniec!
- Ale... Ale...
- Powtórzyć? – Odsunęła się od niego, dysząc ciężko i unikając jego wzroku. – Masz pan ten artykuł, redaktorze – rzuciła, kładąc nacisk na drugie słowo, wyraźnie zakreślając granicę.
Nic nie odpowiedział.
Już miała pchnąć oszklone drzwi, gdy odwróciła się po raz ostatni. Gdyby patrzył teraz na nią, a nie w okno, pewnie dostrzegłby ten niewyobrażalny ból w jej oczach, który zamigotał i znikł.
- Dlaczego? – Szept, tak różny od wcześniejszego krzyku.
Popatrzył na nią, zmęczony, zrezygnowany.
- Tyle razy ci mówiłem, a ty nigdy nie odpowiedziałaś tym samym. – Nie musiał wyjaśniać. Zrozumiała. Cholera, zrozumiała.
Wyszła.
A on spojrzał pustym wzrokiem na pergamin, który rzuciła mu w twarz. Po chwili jego oczy rozszerzyły się z szoku.
W ostatnią sobotę odbyło się niezwykłe spotkanie rady Wizengamotu, na którym to, jak zwykle, nie zatwierdzono niczego nowego. Niezwykle zacofany i prozaiczny konsultant, pan Winnethy, wystąpił z, jak zwykle, całkowicie bezpodstawną i głupią propozycją zaostrzenia kar dla Skrzatów Domowych za niesubordynację. Biedne, skretyniałe zwierzątka... – przeczytał na głos, nie wierząc własnym oczom. Podniósł głowę, chcą przekonać się, czy Rita przypadkiem nie żartuje, ale jej już nie było.

Koniec. Nie ma już ciebie. Jestem tylko ja. Inna. Bez ciebie. Rozumiesz? – jej słowa powróciły do niego, jak echo, a ich znaczenie uderzyło go swoją mocą. Inna. Nowa. Cholera, co on najlepszego zrobił?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dolor
Wtajemniczony



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Pią 21:17, 19 Maj 2006    Temat postu:

[zmuszona przez Nef będzie oceniać]

Pomysł i oryginalność
A - 1, 5
B - 1, 5
Oba pomysły były oryginalne.

Styl
A - 1
B - 2
Tekst B czytało mi się o wiele lepiej. W A było za dużo błędów, chociaż w B też się trochę dopatrzyłam.

Realizacja tematu
A - 0, 5
B - 0, 5
I tu i tu.

Ogólne wrażenie
A - 1
B - 2
Mimo, że oba ficki mi się podobały, to jednak o wiele przyjemniej i bardziej lekko czytało mi się tekst B. Rita przedstawiona jest tam jako bezwzględna i twarda kobita, który kroczy do celu po trupach. No ale w końcu dopadło ją takie przyziemne uczucie jak miłość... Ale i tak nie mogę jej sobie wyobrazić zakochanje, no...

Suma
A - 4
B - 6

Gratuluję obu autorkom :*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serpensja Tenebris
Alfa



Dołączył: 29 Wrz 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Avalon

PostWysłany: Pią 22:13, 19 Maj 2006    Temat postu:

[podobnie jak Dol - od Nef.Ocenia chętnie, bo lubi. Niech wygra lepszy. Do dzieła!]


Pomysł i oryginalność

A: 1,8
B: 1,2

Orginalne oba. Podobał się pomysł.

Styl

A:1
B:2

Jednak bardziej odpowiadał mi styl B, ponieważ czytało się mi go lekko i bardziej... zrozumiale, zwobodni, niż A.


Realizacja tematu

A:0,5
B:0,5

Temat jak najbardziej podtrzymany.

Ogólne wrażenie

A:1
B:2

Bardziej podobał mi się tekst B ze względu na swobodność słowa, większą delikatność, z którą został napisany i z którą czyta się.
Tekst A jest też dobry, jednak zachaczyłam się na kilku miejscach, w których musiałam czytać 2-3 razy, żeby zrozumieć dogłębny sens całości.


Razem:

A: 4,3
B: 5,7


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univien
Krokodyl Złośliwy



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 228
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod kołdry, a jakże.

PostWysłany: Sob 15:11, 20 Maj 2006    Temat postu:

*fanfary* oto ja. złowieszczy, krwiożerczy vienek. do dzieła!

Pomysł i oryginalność

A: 2
B: 1

Czemu tak? Abo Rita zawsze wydawała mi się zła od początku. Poza tym taka nagła przemiana to jednak nieco nieprawdopodobne. Mogłaby przyjść z czasem, stopniowo, ale w ciągu kilku nocnych godzin? Mimo to oba teksty przemyślane i napisane z pomysłem.

Styl

A: 1
B: 2

No cóż, teksty nie pozbawione błędów, owszem. W tekście A było ich jednak zdecydowanie więcej. Styl w tekście B nieco bardziej przypadł mi do gustu, chociaż oba były na całkiem wysokim poziomie.

Realizacja tematu

A: 0,5
B: 0,5
Co tu dużo mówić. Temat był określony, obie autorki nie odbiegły od niego wcale (może trochę szkoda), więc po równo.

Ogólne wrażenie

A: 1
B: 2

Nie da się ukryć, że tekst B czytało się nieco lepiej. Sprawia lepsze wrażenie przede wszystkim pod względem stylowym. Jest nieco staranniej wykonany, z mniejszym nagromadzeniem błędów, a z większą ilością opisów. Chociaż pod względem jakby nie patrzeć, psychologicznym to jednak Rita z fica A bardziej do mnie przemówiła. Mimo to daje mu tylko jeden punkt.

Razem:
Tekst A: 4,5
Tekst B: 5,5

Gratuluję i odwagi i wyrównanego i jak najbardziej udanego pojedynku. Maduś, Nefik, podziwiam. ;******


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alhandra
Optymistka



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: szkoda gadać

PostWysłany: Nie 16:53, 21 Maj 2006    Temat postu:

Pomysł i oryginalność

A: 2
B: 1

Wydaje mi się, że ciekawszy pomysł był w opowiadaniu pierwszym. Drugie trochę przewidywalne.

Styl

A: 1
B: 2

W obu tekstach było sporo błędów, ale w tekście drugim było ich mniej, poza tym czytało go mi się lekko i przyjemnie.

Realizacja tematu

A: 0,5
B: 0,5

Obie prace na temat. (;

Ogólne wrażenie

A: 1,7
B: 1,3

Oba teksty mi się podobały, ale więcej punktów daję pierwszemu - ta Rita jakoś bardziej mi się podobała. Tak ją sobie wyobrażałam.

Razem:

A: 5,2
B: 4,8

Gratuluję, dziewczyny! (:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jupka
Zagubiona [she]



Dołączył: 22 Wrz 2005
Posty: 400
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Wto 18:00, 30 Maj 2006    Temat postu:


Klamka zapadła, termin minął, oto wyniki!

Tekst I - Madlen - osiemnaście punktów.
Tekst II - *Nefhenien* - dwadzieścia dwa punkty.

Gratulujemy! ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Klub Pojedynków im. Sapiącego Borsuka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin