Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna Forum Puchonów ;)
puchońskie forum ;>
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Granice Rzeczywistości(zakończone)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Śro 11:12, 28 Wrz 2005    Temat postu: Granice Rzeczywistości(zakończone)

Granice rzeczywistości

Ha! Mad jest zaszczycona! Umieszczajac tu swoj fick jako pierwszy!!!


Granice rzeczywistości
Dom na granicach część pierwsza


1. Różowa mgła i krem przeciwzmarszczkowy.

Domem wstrząsnął wybuch.
Cornelia otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Pokój wyglądał zupełnie normalnie. Niebieskie ściany, biurko, szafka na książki, na drzwiach ogromny plakat, a przez szczelinę pod drzwiami wlatywał różowy dym…, zaraz. Ściany, półka, plakat… nigdy nie było żadnego dymu.
Odrzuciła kołdrę i rzuciła się na korytarz. Różowa mgła ograniczała widoczność, dostawał się do oczu i gardła.
- AAAAA!
- Co się dzieje?! – rozejrzała się dookoła szukając źródła upiornego wrzasku. Niestety róż skutecznie je zasłaniał.
- Lumus! – tuż koło niej zapłonęło światło i zauważyła postać dziadka. On też musiał zerwać się z łóżka, bo miał na sobie różowy szlafrok swojej szacownej małżonki.
- Grinewald atakuje! Kobiety i dzieci do piwnicy! My ich zatrzymamy! – wrzeszczał
z obłędem w oczach wymachując różdżką. Niechcący wystrzelił snop czerwonych iskier, który trafił prosto w obraz na ścianie.
- Wujku Filipie! – Cornelia ze zgrozą popatrzyła na spopielone płótno. Kiedy wuj przyjedzie i zobaczy, że jego portret jest zniszczony…
- Dziadku to nie Grinewald! – wyrwała mu różdżkę z dłoni. Staruszek spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak nie Grinewald, jak Grinewald! Tylko on lata po domach w środku nocy!
- Teraz lata… tfu, chodzi Voldemort. I na pewno nie wpuszcza różowej mgły, To mogłoby zabić tylko… no nie wiem. Mojego nauczyciela eliksirów?
Tak. Różowy dym miałby zabójcze działanie w przypadku Snape’a
- Ale Grinewald…
- Został pokonany pięćdziesiąt lat temu! Przez Dumbledora. Pamiętasz? – zaczynała się denerwować. Dziadek przekonany, że dom atakują czarnoksiężnicy mógł być niebezpieczny i nie wolno go było zostawić samego. A trzeba było znaleźć źródło tej mgły i je zlikwidować.
- Dumbledore?
- Tak. Taki wysoki, brodaty, w okularach… z dropsami cytrynowymi.
- On pokonał Grinewalda?! Jak mu się to udało! Przecież to jest niemożliwe!
- A bo ja wiem? Poczęstował go dropsem i się zadławił? Idź powiedz babci.
Staruszek odbiegł do pokoju obok, a różowe poły szlafroka powiewały za nim malowniczo. Przynajmniej taki z niego pożytek, że zostawił jej zapaloną różdżkę. Cornelia ruszyła na dół do pokoju sióstr. Ten róż musiał pojawić się na skutek kolejnego, eksperymentalnego eliksiru Mary. Za nim dziewczyna zdążyła zrobić trzy kroki wpadła na kogoś wysokiego i bardzo grubego. No tak, to musiał być wujek Ignacy, mugol.
- Statek matka! Statek matka wylądował! – Ignacy wrzeszczał w niebogłosy. Cornelia złapała się za uszy, zastanawiając się czy jej bębenki ciągle są całe.
- E? Matka? Mama śpi w pokoju na drugim piętrze…
- Nie! Kosmici! Zawsze wiedziałem, zawsze… oni są wśród nas!
- Ile razy mam ci powtarzać! Wujku, te dziwne światła na niebie to na przykład reflektory tych najnowszych mioteł! Czarodziejów, nie kosmitów!
Wujek zrobił bardzo zawiedzioną minę.
- Nie kosmitów?
Cornelia pokręciła głową.
- Czarodziejów?
- Wreszcie załapałeś wujku! – ucieszyła się.
- Ty to umiesz odebrać człowiekowi marzenia.
- Wujku masz już pięćdziesiąt sześć lat…
- Sześć! Sześć! Tylko pięćdziesiąt pięć moja droga! Tak mnie postarzyć!
Cornelia westchnęła, wyminęła wujka i zeszła schodami w dół. Tuż przy pokoju jej sióstr, w miejscu, gdzie było najwięcej oparów stała babcia Heather. Pomachała wnuczce radośnie.
- Cześć Nelia! Pobawisz się ze mną?
- Znowu masz pięć lat? – dziewczyna westchnęła smutno. Babcia była naprawdę bardzo dziwna, zdawało się, że żyje poza czasem. We wtorek miała lat sto piętnaście, by w środę oznajmić, że jest szesnastolatką. W tym roku uparła się, że Boże Narodzenie będą obchodzić dwudziestego piątego lipca.
- Mam pięć i pół! To pobawisz się?
- Może później. Idź do kuchni, chyba są tam jakieś ciasteczka… - Cornelia popatrzyła jak babcia biegnie w podskokach w kierunku kuchni. Jakby jeszcze wczoraj nie narzekała na reumatyzm! Dziewczyna przełożyła różdżkę dziadka do lewej ręki
i pociągnęła za klamkę.
- Nelia? – Mary, nieładna, ale za to bardzo mądra dziewczyna podniosła na nią wzrok znad kociołka. Sue, głupia, ale za to bardzo piękna dziewczyna podniosła na nią wzrok znad lusterka. Gdyby połączyć tę dwójkę wyszła by kobieta idealna.
- Co znaczą te różowe opary w całym domu?
- Że warzę eliksir przeciwzmarszczkowy.
- Ale dlaczego o… - Cornelia oświetliła tarczę zegara – O trzeciej nad ranem?
- Sue uważa, że nie może czekać. Robią się jej zmarszczki.
Śliczna niebieskooka blondynka z przejęciem pokiwała głową i wskazała na kącik ust.
- Od śmiechu – oznajmiła lakonicznie. Nigdy nie dawała wyczerpujących odpowiedzi. Zbudowanie pełnego zdania wymagało myślenia. A za długie myślenie okropnie szkodziło cerze. I włosom też!
- A dlaczego twój kociołek wybuchł?
- Dodałam trochę za dużo skrzeku.
- Proszę usuńcie ten dym… zanim obudzi się tata przekonany, że to atak terrorystyczny.
- Ale ty jesteś poważna – Mary spojrzała na nią z wyrzutem. Nazwanie kogoś w tym domu poważnym, było najgorsza obelgą. Sue pokiwała twierdząco głową. One naprawdę nie powinny być Mary i Sue, tylko jedną osobą: Mary Sue. Ale chyba chodzącego ideału nikt by zbyt długo nie zniósł.
- Dlaczego muszę mieszkać w domu wariatów? – Cornelia przewróciła oczami.
- Dom wariatów jest dwie przecznice dalej. A nasz dom znajduje się na…
- Granicy rzeczywistości. Tak, tak wiem. Cokolwiek to znaczy. Zlikwiduj te opary, dziadek już zaczął szykować się do walki z Grinewaldem.
- Ciągle mu się myli? Jeśli ktoś by nas miał zaatakować to tylko Voldemort.
- Voldemort? On bałby się tu wejść – Cornelia uśmiechnęła się krzywo, Mary wykonała parę skomplikowanych ruchów różdżką i mgła ulotniła się.
Cornelia ruszyła z powrotem do pokoju. Kiedy zniknęły różowe opary, wyraźnie widziała wszystkie meble i ściany. To naprawdę był bardzo dziwny dom. Nigdy nic nie leżało na swoim miejscu, czasem sprzęty same się przemieszczały, nawet pokoje zmieniały położenie. Bywało, że Cornelia usypiała w swoim łóżku na pierwszym piętrze by następnego dnia stwierdzić, że znajduje się na parterze. Chociaż jej zdarzało się to bardzo rzadko, wuj Filip twierdził, że jej aura jest zbyt normalna
i uparcie usiłuje opierać się nierzeczywistości. Nie wiedziała co to znaczy, ale brzmiało ciekawie. Podobno z powodu tej aury ściany pokoju Cornelii, zawsze były niebieskie, a krzesła nie biegały dookoła stołu.
Niestety w innych częściach domu nic nie było pewne. Sól zamieniała się w cukier, mleko w sok, po dywanach ścigali się rycerze, tapety raz były w kwiatki, raz w prążki. Figurki ustawione na kredensie w każdą środę zeskakiwały z półki i dawały przedstawienie, które oglądali wszyscy domownicy. W zeszłym tygodniu grały Tristana i Izoldę. Zegarowi i kalendarzowi w kuchni absolutnie nie wolno było ufać. Na strychu sypiał wampir, który żywił się tylko sałatą, na zewnątrz w budzie mieszkał kot, będący postrachem wszystkich okolicznych psów. Bo nierzeczywistość obejmowała też cały ogród. Kiedy świeciło nad nim słońce, prawie na pewno nad pozostałymi domami zbierały się czarne chmury. I odwrotnie.
- O Cornelia! Już wstałaś? – Maria Antonina pomachała jej ze swoich ram.
- Nie. Mam zamiar natychmiast wrócić do łóżka.
- I przespać taką piękną noc? – spytała Maria Stuart z sąsiedniego obrazu. Swoją głowę trzymała pod pachą.
- Noce są od tego, żeby je przesypiać.
- Ale noce sprzyjają tworzeniu poezji… gwiazdy na niebie i ten cudny księżyc – Adam Mickiewicz pochylił się nad swoim pergaminem i zaczął szybko coś zapisywać. Matka uwielbiała obrazy. Obwiesiła nimi wszystkie ściany.
- Nie lubię poezji.
- A muzykę? – Fryderyk Chopin przeciągnął palcami po klawiszach swojego fortepianu. – Nie ma nic piękniejszego od dźwięków muzyki klasycznej o poranku…
- Co to za dym różowy, spowił dom ten cały? – zainteresował się Szekspir. Siedział na wygodnym fotelu, a w ręku trzymał egzemplarz „Romea i Julii”.
- Eksperyment z kremem przeciwzmarszczkowym dla Sue.
- Dla pięknej Sue? Gdyby Julia wyszła z kart mej książki, była by taka sama jak twa zacna siostra.
- To Julia miała deficyt umysłowy? – zdziwiła się Cornelia. Napoleon Bonaparte zachichotał złośliwie.
- Jak możesz mówić tak o siostrze? – Tomasz Edison, zapalający pierwszą żarówkę na świecie pogroził jej palcem.
- O siostrze? Ja mówię o Julii. A z nią spokrewniona nie jestem na pewno – dziewczyna pobiegła dalej, za nim postacie z obrazów zdążyły wciągnąć ją w kolejną bezsensowną dyskusje. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Jedynym w miarę normalnym miejscu w tym domu.
- Naprawdę… dom wariatów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Madlen dnia Śro 16:01, 21 Gru 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
ex-nieśmiałek



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:06, 30 Wrz 2005    Temat postu: Granice rzeczywistości by Madlen

Ja to się dziwię. Dziwię, dziwię i nadziwić nie mogę. Ano nad czym? Ano nad tym, że jeszcze żyję. I mam się w miarę dobrze.

Nie mam zielonego pojęcia dlaczego jeszcze Madlen mnie nie ukatrupiła lub, co gorsza, przestała się do mnie odzywać. Tyle się już znamy, a ja dopiero teraz przeczytałam jej najlepszego ficka.

Ale ja jestem okropna. Nie ma co.

Ale wracając do rzeczy:

To jest genialne. Po prostu genialne. Gdybym Cię, Mad, nie znała pomyślałabym, że coś brałaś pisząc to.

Hmm... Tak właściwie to nie wiem co o tym napisać. To, że się prawie posikałam przy czytaniu? To, że ja też chcę mieć takie obrazy? To, że Sue jest do mnie podobna <oby dwie mamy deficyt umysłowy>?

Nie. Oklepane. Więc ograniczę sie do jednego słowa: genialne.

Pomysły... niezwykłe. Nasz POP to przy tym wysiada.

Napisane z polotem. Dowcipnie. Z doświadczenia wiem, ze jedno to wymyśleć coś śmiesznego, a drugie to przelać tę scenkę na papier. I to tak, żeby wszyscy się śmiali, nie tylko autor.

Madlen - Ty naprawdę jesteś Wielka.

Nie mogę się doczekać jak dasz cd. I spróbuję powstrzymać się przed zaglądaniem na DK, gdzie jest już nawet część druga. Ale niczego nie obiecuję:)

Perełka:

Cytat:
- Dumbledore?
- Tak. Taki wysoki, brodaty, w okularach... z dropsami cytrynowymi.
- On pokonał Grinewalda?! Jak mu się to udało! Przecież to jest niemożliwe!
- A bo ja wiem? Poczęstował go dropsem i się zadławił? Idź powiedz babci.


Piękne. Po prostu piękne.

Kłaniam się
Nefhenien


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Nie 18:56, 02 Paź 2005    Temat postu:

2. W tej rodzinie szaleństwo jest dziedziczne.


Cornelia siedziała na krześle w ogrodzie i usiłowała czytać książkę. Niestety przeraźliwy skowyt psów, z którymi tuż za bramą bawił się kot Tom i wampir skaczący po grządkach z sałatą, wydający odgłosy triumfu, kiedy znalazł jakąś ładniejszą główkę, skutecznie jej to utrudniały.
- Nietoperek, nie mógłbyś zachowywać się trochę ciszej?! – zawołała przekrzykując jednego z psów. Wampir wsadził sobie do ust kolejny liść sałaty, jego kły błysnęły w słońcu. Tu nawet słonce było zbuntowane. Było już po drugiej, a ono świeciło tak, jakby było południe.
- Co ja na to poradzę, że mnie dziś nie nakarmiliście?! – krzyknął w odpowiedzi
i niczym żaba przeskoczył na następną grządkę. No tak, dziś domowych ulubieńców miała karmić Sue. Jedynym sposobem, by zapamiętała co ma zrobić było zaklejenie jej lusterka, na które zerkała średnio co dwie minuty. A dziś Cornelia zapomniała to zrobić.
Dziewczyna westchnęła. Jak bardzo chciałaby znów znaleźć się w Hogwarcie! To było takie normalne miejsce w porównaniu z jej domem. Szalony dyrektor, woźny rozmawiający z kotem, Snape, który co noc śnił chyba o wymordowaniu wszystkich Gryfonów, bazyliszek przemykający się rurami… Szkoła Magii i Czarodziejstwa wydawała się jej oazą spokoju i normalności.
- Corneliuś! Maleńka podasz mi konewkę?
Z domu wyszła matka, Cornelia aż syknęła, kiedy usłyszała zdrobnienie swojego imienia.
- Nie sycz Corneliuś.
Cornelia znowu syknęła.
- Możesz przestać traktować mnie jak dziecko? Mam czternaście lat.
- Chyba nie podasz mi tej konewki… Accio! – matka zawsze ignorowała wypowiedzi, które jej nie pasowały. – Wiesz Corneluś, że pojutrze jest Boże Narodzenie?
- Boże Narodzenie jest za pół roku. To moja nienormalna babka, zdecydowała, że w naszym nienormalnym domu, będziemy je obchodzić o nienormalnej porze – warknęła rozłoszczona. Wampir wykonał piękny skok tuż za plecami matki. Czarna peleryna powiewała za nim na wietrze. Gdyby nie okulary słoneczne i imponujące kły, można by go uznać, za jakiegoś krewnego Severusa Snape’a.
- I dlatego jutro przyjedzie reszta rodziny…
- Co?! – książka wypadła z ręki Cornelii. To była najgorsza rzecz jaka mogła spotkać człowieka. Gorsze od ataku terrorystów, małżeństwa z Vodemortem, spotkania pierwszego stopnia z rozwścieczonym panem S.S. Zjazd rodzinny. – Nie!
- Kochanie w święta trzeba być razem z rodziną – matka zaczęła podlewać swój ulubiony krzak róż. Dziś akurat kwiaty na nim były żółte.
- Ta zasada obowiązuje normalnych ludzi! My nie jesteśmy normalni!
Matka oczywiście nie usłyszała.
- Przyjedzie ciocia Gienia, wujek Filip, twój kuzyn Tim, dziadek Lukas, ciocia May i jej dzieci: Owen i Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros…
- Kto?!
- Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros.
Cornelia złapała się za serce.
- Tylko nie ona! Jest jak połączenie Mary i Sue!
- Czy masz coś przeciwko swoim siostrom?
- Jest dziewczyną Draco Malfloya!
- To prawdziwy arystokrata – woda w konewce skończyła się i matka wyciągnęła różdżkę.
- Spała z Nottem, Goylem i Snapem! – krzyknęła rozpaczliwie Cornelia.
- Twoja kuzynka – powiedziała matka w zamyśleniu – Zawsze tak łatwo nawiązywała nowe znajomości.
Cornelia zatrzepotała rękami. Nie pomogło. Policzyła do dziesięciu. Nie pomogło.
- Podejrzewa się ją o bliskie spotkania z Voldemortem! – wrzasnęła z desperacją w głosie. Zrobiłaby wszystko, by nie dopuścić do spotkania z kuzynką. – VOLDEMORTEM!
Jeden z przyjaciół ojca, był przerażony, tym, z jaką łatwością, wszystkim w tym domu przychodzi wymienianie imienia Czarnego Pana. Wuj Filip goszczący wtedy w domu stwierdził filozoficznie, że wariat nie boi się drugiego wariata.
- Voldemort…czy to ten miły mleczarz?
Cornelia spadła z krzesła.
- To czarnoksiężnik! Zabił tysiące ludzi!
- Nie wierzę! – krzyknęła matka z niespotykaną stanowczością. – Ten mleczarz muchy by nie skrzywdził!
- Muchy może nie – mruknęła Cornelia –Szlamę tak. POZA TYM VOLDEMORT TO NIE NASZ MLECZARZ! To ten gość z wczorajszego proroka.
Zdecydowanie Czarny Pan nie chodził po domach roznosząc mleko.
Na łagodnej twarzy matki odmalował się wyraz zastanowienia.
- A! To tan łysy biedak? Wiesz mogłabym mu polecić taki środek na porost włosów…
Wizja matki smarującej czaszkę Voldemorta maścią doprowadziła dziewczynę do skrajnej rozpaczy. Jej wrzask było chyba słychać w promieniu dwóch kilometrów.

Cornelia była zła.
Cały świat uparł się by zapamiętała ten dzień jako najgorszy w swoim życiu.
Całą noc śniła się jej matka pijąca herbatkę ze śmierciożercami. Po przebudzeniu dziewczyna nie mogła nawet się pocieszyć, że to nieprawdopodobne. Gdyby pod drzwi aportował się tłum śmierciożerców, prawdopodobnie zostaliby zaproszeni na ciasteczka.
Dom postanowił zmienić wystrój wnętrza i z wyjątkiem jej pokoju, wszędzie, wszystko było różowe.
W ogrodzie spotkała siedmiu krasnoludków szukających jakiejś Śnieżki. Kiedy zobaczyli Sue, uznali, że to ona jest tą ich księżniczką i Cornelia razem z Mary musiały gonić ich przez pół miasta by oddali im siostrę. A potem Mary wymazywała pamięć dwudziestu mugolom, którzy widzieli krasnoludki.
Kot Tom znów po kryjomu palił fajkę i wizja raka płuc, u jej ulubieńca stawała się coraz bardziej realna.
A kochana rodzinka mogła pojawić się w każdej chwili.
Z tych powodów krążyła po domu niczym chmura gradowa, co jakiś czas łapiąc pierwsza lepszą rzecz i ciskając nią o ścianę.
Ktoś zapukał, otworzył drzwi i miniaturowa figurka Salazara Slytherina z kolekcji „Sławni ludzie” uderzyła prosto w nos Victori Clarissy Isabellii Wioletty Milagros.
To trochę poprawiło humor Cornelii.
- Au! Corny, może będziesz na kimś innym wyładować swoją złość?!
- Dlaczego? Ty się do tego świetnie nadajesz – przywitała ją jak zawsze słodka i miła Cornelia. Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros roześmiała się i machnęła ręką jakby usłyszała jakiś świetny żart. Bransoletka z wyrytym napisem Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros zabrzęczała, a złoty naszyjnik podskoczył wraz z ruchem swojej właścicielki. Dostawała tony takiej biżuterii od swoich fanów, wielbicieli, ale najczęściej od przyszłych kochanków. Przyszłych. W nieoficjalnych kręgach chodziła wiadomość: Daj Victorii Clarissie Izabell Wiolettcie Milagros naszyjnik z jej inicjałami a będzie twoją damą.
- Corny, Corny, Corny… - uśmiechnęła się Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros – Ja rozumiem. Nie jesteś idealna, ale naprawdę nie musisz być zazdrosna. Kiedyś też coś osiągniesz. To, ze jestem piękna, mądra, popularna i zaprzyjaźniam się z każdym, z którym zamienię jedno zdanie, nie znaczy, że sława uderza mi do głowy. Ciociu! Wujku!
Cornelia popatrzyła na kuzynkę ze złością. Jeśli Gilderoy Lokhart kiedykolwiek wyjdzie ze Świętego Munga, będzie chyba bardzo dumny ze swojej siostrzenicy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Pon 17:25, 24 Paź 2005    Temat postu:

Okey: będę dawać nowy part, dowolnego opowiadania za jeden komenatarz:)

3. Święta w domu wariatów.


Wiem, ze w Anglii święta obchodzi się inaczej. Ale nie znam się na obyczajach innych krajów, poza tym w domu Cornelii wszystko jest możliwe, więc chyba może zostać tak. Odcinek sprawdziła mi Vilandra za co jej serdecznie dziękuje.


Dom numer trzynaście przy ulicy Białego Pajaca, w którym mieszkała Cornelia, miał własny charakter. I to bez wątpienia bardzo złośliwy. Nie wystarczyło, że gdy wczoraj wyszła z pokoju, jej oczy zostały zbombardowane kolorem różowym. Dziś całe mieszkanie i wszyscy domownicy wyglądali jak żywcem wyjęci z jakiegoś magazynu świątecznego.
Bombki, dzwoneczki, jemioła i łańcuchy we wszystkich kolorach tęczy wypełniały każdy wolny kąt, przyprawiając o ból głowy. Postacie na portretach miały na głowach czapeczki Świętych Mikołajów. Po całym domu niósł się dźwięk kolęd.
Figurki wystawiały przedstawienie „Wigilia Severusa Snape‘a”. Przychodziły do niego trzy duchy, usiłujące zmienić jego postępowanie, a on nawracał się i zaczynał być grzeczny i miły. Cała rodzina była zachwycona, ale Cornelia wyszła przed końcem. Podejrzewała, że gdyby jakiś duch usiłował nawrócić Snape’a, jej nauczyciel zjadłby go na surowo. Bez keczupu.
W dodatku do Victorii Clarissy Isabellii Wioletty Milagros przyleciało już dziesięć sów z biżuterią i zaproszeniami na randki. Dziadek - przekonany, że to atak Grindewalda - zaczął rzucać na ślepo zaklęciami, powodując częściowe zawalenie się sufitu.
Jakby tego było mało, stosunki między Victorią a Sue były więcej niż napięte. Pobiły się o to, która z nich jest najpiękniejszą kobietą na świecie, a potem pognały szukać krasnoludków, bo podobno miały one kontakty z jakimś lustrem - specjalistą od urody kobiet.
Ciotka Gienia zrobiła pranie i przez cały salon ciągnął się sznur z mokrą bielizną.
Lawirowanie między kolejnymi wiązkami jemioły też nie było łatwe, a dom jakby specjalnie umieszczał je tuż nad głową Cornelii. Biorąc pod uwagę, że wszędzie roiło się od chłopców spokrewnionych z nią bliżej, dalej lub w ogóle, trzeba było bardzo uważać. Sue i Victoria, a nawet Mary, zebrały już po parę buziaków; jej udało się tego uniknąć z najwyższym trudem. Jemioła powinna znajdować się na liście przedmiotów związanych z Czarną Magią.
Cornelia postanowiła schronić się w jedynym w miarę bezpiecznym miejscu, wolnym od wszechobecnej świątecznej atmosfery. Budzie kota.
- Ciebie też dorwali? – spytała, kiedy do środka wszedł Tom. Miał wyjątkowo smętną minę. Przy pomocy jakiegoś zaklęcia przymocowano mu do głowy czerwoną czapeczkę i białą brodę.
- Miau – odpowiedział ze smutkiem. Nie mógł się tak pokazać na mieście! Psy by go wyśmiały. Utraciłby swoją reputację. A miał taką ochotę się z kimś pobawić! Na sąsiedniej ulicy zamieszkał taki wielki rottweiler. Na pewno tak ładnie uciekałby i piszczał...
- Nie przejmuj się. Za miesiąc wracamy do Hogwartu – pocieszyła go Cornelia. Niestety, kot wciąż znajdował się na dnie rozpaczy. – No dobrze, pozwolę ci nawet na polowanie w Zakazanym Lesie.
- Miau? – Spojrzał na nią zielonymi ślepiami. Wciąż były smutne, ale pojawił się w nich błysk zainteresowania.
- Poważnie. Jeśli obiecasz, że nie przywleczesz żadnego wilkołaka i dasz spokój centaurom. Aha, i nie zaatakujesz Aragoga. Kiedy przegoniłeś jego córkę przez cały las, trochę się wściekł...
Tom miauknął niezadowolony. Ściganie pająków było właśnie najciekawsze. Tak fajnie chowały nogi, kiedy podrzucał je w górę! Ale z drugiej strony, były trochę ciężkie.
- Nie marudź. Bądź dziś grzeczny, to jeszcze we wrześniu zabiorę cię do Zakazanego.
Kot wyciągnął łapę na znak zgody. Dziewczyna uścisnęła ją ze śmiertelnie poważną miną.
- Jestem piękniejsza!
- Masz trądzik!
- Chłopcy za mną szaleją!
- Jesteś farbowana!
- A ty nie umiesz myśleć!
- Potłukłaś to lusterko!
Cornelia ostrożnie wystawiła głowę z budy. Victoria i Sue ganiały się wokół fontanny.
- Wróciły. Kurczę, Victoria świetnie działa na Sue. Moja siostra nigdy nie powiedziała tylu zdań naraz – poinformowała kota.
Sue rzuciła się na Victorię i razem potoczyły się po trawie.
- Ech, muszę oduczyć Nietoperka wstrętu do picia krwi. Mogłabym go napuścić na kuzynkę i tego głupiego Briana, który usiłuje wszystkich całować… - rozmarzyła się Cornelia. Ale to niestety było niemożliwe. Ich prywatny wampir nigdy nie zrezygnowałby z sałaty. – A może ty zajmiesz się Brianem, co?
Kot pokazał w uśmiechu wszystkie zęby.

- Nelia, podaj cukier – zażądała Mary, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Gdzie jest?
- Cukierniczkę przecie masz przed sobą – odpowiedziała jej ciocia Gienia.
- Nie pytam, gdzie jest cukierniczka. Pytam, gdzie jest cukier.
- Ostatnio był w puszce po kawie – poinformowała Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros, dokładnie oglądając swoje paznokcie. Na skutek bójki z Sue złamała aż dwa.
- Trzymaj. – Cornelia rzuciła w siostrę puszką kawy.
- Dzieci, czy jest już pierwsza gwiazdka? – spytała matka.
Cornelia popatrzyła na swoją szacowną rodzicielkę jak na wariatkę.
- Jaka pierwsza gwiazdka? Jest piąta popołudniu.
- O tej porze pojawiają się pierwsze gwiazdki – oznajmiła babcia Heather, która akurat dziś miała lat trzydzieści pięć.
- W grudniu! Nie w lipcu.
- Michael, Judy i Corneluś rozdadzą teraz prezenty – powiedziała matka, ignorując wypowiedź córki. Kilku kuzynów cicho się zaśmiało.
- Nazywam się Cornelia! Ewentualnie Nelia! Nie Corneluś!
- Oczywiście, Corneluniu.
Dziewczyna miała zamiar coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo została pociągnięta w kierunku choinki. Oczywiście świąteczne drzewko też nie mogło być zwyczajne. Kilka godzin temu przystrojono je normalnymi bombkami, które potem zamieniły się w kukurydzę, a kilkanaście minut temu stały się ozdobami w kształcie Mrocznych Znaków, węży i masek śmierciożerców. Zamiast gwiazdy na samym szczycie znajdowała się miniaturowa głowa Czarnego Pana, która z obrzydzeniem i przerażeniem łypała na różowe ściany.
- Dla Eweliny od Gieni – przeczytała Judy, wręczając ogromny pakunek matce Cornelii. Ze środka wyłonił się obraz przedstawiający cara Aleksandra
- Ja nie wiem, co ciocia ma do tych Słowian. To już trzeci portret Polaka.
- Aleksander był carem Rosji – powiedziała Mary, na ślepo sięgając po karton soku pomarańczowego. Do jej szklanki wlała się spora porcja Ognistej Whisky. Dziewczyna nie zauważyła od razu pomyłki i pociągnęła łyk, by potem wypluć go na jedwabną sukienkę Victorii.
- A! Suknia od Dracona!
- Ależ ci chłopcy nieoryginalni. Biżuteria i suknie… a co z kwiatami i czekoladkami? – spytała Cornelia zgryźliwie, rzucając małą paczuszkę do wuja Filipa.
- Od czekoladek się tyje! – zawołały jednocześnie Sue i Victoria, a potem spojrzały na siebie wilkiem. Jak ta druga śmiała się wciąć w jej słowa?!
- W dzień Bożego Narodzenia winna panować atmosfera miłości i wzajemnego zrozumienia – powiedziała Anna, której prapraprababka była siostrą praprapradziadka Cornelii. Były więc bardzo blisko spokrewnione.
- W naszym domu panuje atmosfera złości i chęci zabicia najbliższego sąsiada przy stole – odparła Cornelia, jakby na potwierdzenie tych słów ciskając niedużą torebeczką prosto w głowę Briana.
- To nieprawda, Cornelio – stwierdził wuj Filip.
Dziewczyna wskazała palcem na Sue i Victorię, uśmiechając się złośliwie.
- Oto przykład miłości rodzinnej.
- Au! – Brian podskoczył do góry.
- Co się stało, chłopcze? – spytał ojciec Cornelii.
- Coś mnie podgryza!
- Grindewald! To na pewno Grindewald! – wrzasnął dziadek, zrywając się ze swojego miejsca.
- Grindewald chyba nie podgryzał nastoletnich chłopców – zauważyła żona dziadka.
Brian podskakiwał na krześle.
- Nie podgryzał. On był mężczyzną – napomknął wuj Ignacy, podnosząc wzrok znad magazynu „Wydarzenia Paranormalne – kosmici wśród nas”. Jakby w tym domu miał mało zachowań nie z tej Ziemi!
- Nigdy nic nie wiadomo. Nosił sukienkę – odezwał się jeden z chłopców.
- To był kilt, idioto.
- Nie gadajcie! Mnie coś gryzie!
- Wyrzuty sumienia?
- Nie!
- Nie martw się, kłopoty z higieną w tym wieku są normalne – pocieszył go Owen, brat Victorii.
- Auuuuu! – Brian zerwał się na równe nogi i zaczął ściągać spodnie. Usiłując się z nich wyswobodzić, by zbadać, jak bardzo zostały poszkodowane jego nogi, przewrócił krzesło Sue. Ta próbowała utrzymać równowagę ciągnąc za obrus i przy okazji zrzucając wszystkie dania.
I właśnie ten jakże doskonały moment wybrał dom na zmianę wystroju wnętrza. Sprzęty zaczęły się same przemieszczać, a choinka przewróciła się prosto na kuzynkę Luizę, zatwardziałą feministkę. Car Aleksander począł krzyczeć coś o jakichś parszywych kundlach, a głowa Voldemorta potoczyła się po podłodze, wrzeszcząc z przerażenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Czw 16:09, 03 Lis 2005    Temat postu:

4. Narzeczona Voldemorta.

Buu... nikt nie komentnie??

- Koniec! To już koniec!
Do pokoju Cornelii wpadła Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros we własnej osobie. Musiało się stać coś naprawdę strasznego. Miała nieułożoną fryzurę, na paznokciach nie było lakieru, a dodatki nie zostały idealnie dobrane. Cornelia zerwała się z łóżka. Czyżby kuzynce wyskoczył pryszcz? Firma produkująca jej ulubione kosmetyki upadła? A może razem z Sue posklejały wreszcie to lustro i ono stwierdziło, że to Sue jest piękniejsza?
- Co się stało?
Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros nie odpowiedziała, za to wybuchła jeszcze płaczem. Cornelia z przerażeniem spojrzała na kałużę, pomału formującą się na podłodze.
- Hej, sól zniszczy to drewno – zauważyła, rzucając w kuzynkę całym opakowaniem chusteczek. To coś naprawdę musiało być przerażające. Krewna wytarła oczy, nawet nie zwracając uwagi na to, że rozmazuje sobie makijaż!
- On mi się oświadczył! – wykrzyczała w końcu.
- O ile wiem, o rękę prosiło cię już kilkadziesiąt osób, z Draconem na czele. I zawsze byłaś zadowolona.
- Voldemort mi się oświadczył!
Cornelia przez chwilę wpatrywała się w kuzynkę oniemiała. Ten nieczuły potwór? Cóż, w końcu przynajmniej po części był człowiekiem… hormony robią swoje. Albo nałykał się afrodyzjaku, bo według rozeznania Cornelii, miał już około sześćdziesiątki. Z drugiej strony starcy lubią mieć młode żony.
- Jest sprawiedliwość na tym świecie!
- Ty się śmiejesz, a mi się życie rozpada! - Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros, widząc kompletny brak współczucia u kuzynki, na chwilę zapomniała o łzach i spojrzała na nią ze zdenerwowaniem.
- Nie martw się. Będziecie mieć piękne wesele… wyobraź sobie: ty w białej sukni, on w garniturze… brązowy będzie mu pasował do oczu? Przy dźwiękach marsza żałobnego suniecie o północy do ołtarza na cmentarzu. Śmierciożercy z rodzinami jako goście. A Draco może być świadkiem! Tyle dziewczyn by się z tobą zamieniło!
- Jesteś chora! – wyszlochała świeżo upieczona narzeczona największego czarnoksiężnika świata.
- Wychowuję się wśród chorych ludzi. To musiało wywrzeć piętno na mojej psychice - Cornelia z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
- Już wyobrażam sobie nagłówki gazet. „Czarny Pan się żeni”… czekaj no! Mogę na tym zbić majątek! Dasz mi wyłączność na wywiad z przyszłą żoną Voldemorta?
- Błagam, błagam, błagam! Pomocy! - Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros, ósmy cud świata, w którym każdy osobnik rodzaju męskiego od Dracona M. począwszy na Albusie D. skończywszy zakochiwał się od pierwszego wejrzenia, padła na kolana przed swoją podobno głupią i brzydką kuzynką. Victoria pogardzała każdą dziewczyną, która nie miała blond włosów.
- Ja? Przecież ja jestem taka nijaka w porównaniu z tobą… - Piwne oczy dziewczyny połyskiwały złośliwą satysfakcją. Gdyby Filch ją teraz zobaczył, rzuciłby się na nią z miotłą. Z tym wyrazem twarzy przypominała trochę Irytka.
- Mieszkasz wśród wariatów! Znasz ich sposób myślenia! Voldemort to też wariat!
- Kochana moja, ale wy tak świetnie do siebie pasujecie. Sądzisz, że mogłabym być druhną?
- Nie torturuj mnie!
- Torturować to cię mąż będzie! O Merlinie! Będziesz musiała się z nim całować!
Cornelii zrobiło się niedobrze na samą myśl. Ale opanowała mdłości i zaczęła dalej dręczyć kuzynkę.
- Jak to będzie? Czy ty, Victorio Clarisso Isabello Wioletto Milagros Saro Marge Amando Patrycjo… nie, Amanda była chyba przed Marge? Nieważne. A on? Powie Tom Riddle? Czy Voldemort? Wiesz, Riddle brzmi lepiej, ale jakbyś się przedstawiała jako pani Voldemort to nikt nie śmiałby cię zignorować.
- Zrobię wszystko! Tylko mi pomóż!
- Wszystko?
Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros hałaśliwie wydmuchała nos i pokiwała głową.
- Chcę to na piśmie. Trzy egzemplarze i przysięga na różdżkę.
- Pomożesz?
- Ech… rodzina musi sobie pomagać. Na razie zostaniesz tutaj. Będziesz bezpieczna, dom cię obroni.
- Dom?
- No… leży na granicy rzeczywistości. Wuj Filip wysunął szaloną hipotezę, że to granica między wyobraźnią jakiejś Rowling a naszym światem.
- Rowling? Tej od „Księgi Dżungli”? – Blondynka dorzuciła kolejną chusteczkę do sporego stosiku. Uspokoiła się trochę. Pojawiła się nadzieja, że jednak nie będzie musiała wychodzić za mąż.
- To był Kipling!

Odkąd Cornelia została uczennicą Hogwartu i w domu spędzała tylko wakacje, przeżyła już inwazję szczurów, trzęsienie ziemi, kilka nalotów rodzinnych, obchody świąt takich jak: święto jabłek, marchewki, porzeczki, kapusty i ziemniaka.
Ale to lato było najgorsze w całym jej życiu.
Naprawdę bardzo szybko pożałowała, że obiecała kuzynce pomoc. Chwilami miała ochotę osobiście wyprawić wesele i nawet batami zagnać narzeczoną do ołtarza.
Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros szybko poczuła się jak u siebie.
Zamieszkała w pokoju Cornelii, z jakichś niepojętych przyczyn twierdząc, że to najbezpieczniejsze miejsce w całym domu. Cornelia w związku z tym przeniosła część swoich rzeczy do budy, uznając, iż woli towarzystwo pcheł niż kuzynki.
Wysyłała wszystkich bez przerwy po gazety, by śledzić najnowsze doniesienia o działalności Voldemorta. Niestety wieści nie były zbyt pocieszające. Cały kraj i Ministerstwo Magii zachodziło w głowę, dlaczego Czarny Pan zorganizował napad na sklep spożywczy, a potem zamordował projektanta garniturów, zabierając jedno z jego dzieł. Victoria i Cornelia wiedziały. Wyglądało na to, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać szykował się na większe przyjęcie… może wesele na przykład?
Sowy przylatywały o każdej porze dnia i nocy, przynosząc miłosne liściki do Victorii Clarissy Isabellii Wioletty Milagros. Draco Malfoy wiedział już o planowanym ślubie i zrozpaczony błagał o spotkanie. Niestety, sam nie mógł pojawić się na ulicy Białego Pajaca, a jego ukochana absolutnie nie mogła jej opuścić, gdyż za rogiem mógł zmaterializować się Voldemort i ją porwać. Cornelia czuła się, jakby ktoś wrzucił ją w centrum mugolskiego filmu. Tylko że to było gorsze nawet od brazylijskich telenowel. Nawet tam nigdy nie usiłowano zmusić bohaterki do ślubu z czarnoksiężnikiem. A jej kuzynka z tego tytułu nie musiała przeprowadzać się do kota.
Ale w końcu w tym domu wszystko było możliwe.
Kiedy więc o północy ktoś zapukał do drzwi domu, domagając się widzenia z Victorią, Cornelia nawet się nie zdziwiła. Wyrwała gościa ze szponów Toma, przekonała dziadka, że to nie Grindewald, uspokoiła wujka, który zbiegł - ucieszony, że wreszcie przyszli po niego kosmici, a potem powiedziała Sue, że dostawca jej kosmetyków na pewno nie przynosi ich w nocy. Po tych wszystkich zabiegach gość wydawał się trochę ogłupiały.
- Dobra, ktoś ty i po co się tu szlajasz? – spytała dziewczyna, kiedy zawiedziona Sue zniknęła za drzwiami. – Bo jak od Voldemorta, to przykro mi, ale muszę cię wyrzucić.
Nieznajomy zatrząsł się na dźwięk tego imienia, więc Cornelia z ulgą stwierdziła, że ten ktoś jest chyba normalny.
- Z czego wnioskujesz, że jestem sługą tego, no… wiesz, o kogo chodzi?
- Hm… bo masz na sobie strój śmierciożercy?
- To tylko płaszcz! – Przybysz ściągnął kaptur.
- Draco Malfoy?!
- Zamknij się! Poza tym, nazywam się Tom Malfoy – wycedził z wyraźną złością, rozglądając się dookoła. Rzeczywiście był starszy od narzeczonego jej kuzynki, najpewniej skończył już szkołę.
- O! Tak, jak mój kot! – ucieszyła się Cornelia, patrząc na zwierzaka, który nie spuszczał oczu z gościa. Ciągle miał nadzieję, że okaże się jednak jakimś mordercą albo złodziejem i będzie mógł go trochę pogonić.
- Kot? To jest po Sama – Wiesz – Kim.
- Tomaszu Edisonie? – zapytała, oglądając się na portret z drzemiącym wynalazcą.
- Nie! Czarnym Panu!
- Tym murzynie z sąsiedniej ulicy?
- Po Tomie Marvolo Riddle’u! – Chłopak zatkał sobie usta, jeszcze raz rozglądając się dookoła.
- Spokojnie, tu nie ma śmierciożerców. Tom już biegłby się z nimi pobawić.
- Nie bawię się ze śmierciożercami – powiedział Malfoy, wyraźnie zdenerwowany.
- Mówię o kocie.
- O Merlinie! I Draco chce się wżenić do takiej rodziny? Wszyscy jesteście tacy nienormalni?
- Ja to jeszcze jestem normalna. Nie zauważyłeś, jak wujek Ignacy rzucił ci się na szyję, krzycząc, że chce na twoją planetę?
- Dobra. Muszę porozmawiać z Victorią i znikam.
- To niemożliwe.
- Jak to niemożliwe? – Imiennik Voldemorta zirytował się nie na żarty.
- A co jak chcesz ją zawlec na ślub?
- Skąd wiesz? – Popatrzył na nią ze zdumieniem.
- Widzisz? Ale ja mam już dość wariatów w rodzinie i jeśli będę jeszcze musiała jeść wigilijne kolacyjki z Voldemortem przy stole…
Biedny chłopak zgłupiał już całkowicie. Wyciągnął różdżkę.
- Ja mam sprawić, żeby ożeniła się z Draco!
- Wyszła za mąż za Draco – poprawiła go Cornelia. – Chyba że jest coś, czego nie wiem…
- Albo mnie zaprowadzisz, albo rzucam Imperio. – Wycelował różdżką w głowę dziewczyny.
Teraz to ona się zezłościła.
- Świetnie! Ale wchodzisz na własną odpowiedzialność! Dom nie lubi nieproszonych gości. A ja cię nie zapraszałam! – Odwróciła się i wmaszerowała do przedpokoju.
- Przeżyję – powiedział, odzyskując pewność siebie właściwą wszystkim Malfoyom. Wuj Lucjusz miał rację – zagroź Imperiusem, a zrobią co każesz. A jak nie zrobią, to rzuć Imperiusa i wyjdzie na to samo. Niestety, jego pewność siebie trochę zmalała, kiedy ta dziwna dziewczyna spojrzała na niego przez ramię i rzuciła złowieszczo:
- Nie byłabym taka pewna.

- Cornelio, kto to był? - Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros wstała z łóżka i popatrzyła na kuzynkę pytająco.
- Posłaniec.
- Od kogo?
- Nie jestem pewna. Voldemorta, lub Draco… Jakiś Tom.
Blondynka usiadła na krześle i spojrzała na zegarek. Było wpół do pierwszej.
- Tom?! Tom Malfoy! Gdzie on jest!
Cornelia spojrzała na kuzynkę trochę niepewnie.
- To on jest od Draco?
- Oczywiście! Co się z nim stało? – spytała Victoria podejrzliwie.
Dziewczyna zaczęła wyłamywać sobie palce i nie patrzyła jej w oczy.
- Co mu zrobiłaś?!
- Ja nic…
- Gdzie on jest?!
- Eee, ostatnio widziałam go w salonie.
Victoria odetchnęła z ulgą. Ale strach natychmiast wrócił. Cornelia miała bardzo dziwna minę.
- I?
- I był przewiązany czerwoną wstążeczką…
- Czerwoną?! – Blondynka opadła na łóżko przerażona.
- No, może była różowa… i Tom go podrzucał.
- To sam się podrzucał?
- Nie! Mój Tom.
- Twój?! – Victoria była zbulwersowana. – Cornelio, on ma siedemnaście lat, a ty…
- Mówię o kocie!
- Kot podrzucał Toma?!
Cornelia pokiwała głową. Victoria złapała się za serce. Ale miała dziwne przeczucie, że to jeszcze nie wszystko…
- I co dalej?
- No, wcześniej podłoga zamieniła się w ślizgawkę… i chyba złamał sobie nos.
- Złamałaś nos kuzynowi mojego narzeczonego?!
- Nie ja! Dom – powiedziała dziewczyna. – Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Coś jeszcze?
Cornelia znowu skinęła głową.
- Figurki się na niego rzuciły. I Nietoperek przybiegł, zwabiony hałasem. Wiesz, te wampirze uszy…
- Chyba go nie wyssał?!
- Nie, on ma wstręt do krwi. Ale Tom się zdenerwował i właśnie mierzył do mnie różdżką…
- Kot mierzył do ciebie różdżką?!
- Nie! Malfoy.
Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros poczuła, że nie jest pewna, czy chce poznać ciąg dalszy.
- I Nietoperek pomyślał, że on chce mi zrobić krzywdę…
Narzeczona Dracona i Voldemorta zerwała się i wybiegła na schody.
Tom Malfoy tracił właśnie resztki swojej godności arystokraty. Był przewiązany różową wstążeczką, a czarny kot podrzucał go w górę. W dodatku dookoła skakał wampir z główką sałaty pod pachą i w ramach kary śpiewał mu kołysanki.
- Puśćcie go! – Victoria zbiegła po schodach.
Tom walnął w podłogę.
- Tom w porządku? – Blondynka zaczęła rozplątywać wstążkę. Z góry zeszła Cornelia, a na jej widok Tom wrzasnął przerażony.
- Zamknij go, bo zaraz wszyscy się tu zbiegną – wysyczała dziewczyna, kopiąc w stronę kuzynki zestaw pierwszej pomocy. – Daj mu niebieski eliksir, to zrośnie mu się nos.
- Ja się jej boję – stwierdził Malfoy, wpatrując się w Cornelię, jakby była jakimś aniołem śmierci.
- Nie ostrzegałam cię?
- Cornelio, jak mogłaś?! – Victoria spojrzała na nią z wyrzutem i podała Tomowi fiolkę z eliksirem.
- A co? – spytała naburmuszona. – Ja tu własne życie narażam, żeby obronić cię przed Voldemortem, a ty masz do mnie pretensje? Idę do pokoju. – Pokazała kuzynce język i wbiegła po schodach.

- Wychodzę za mąż! Cornelio wychodzę za mąż! – Victoria wpadła do pokoju dopiero po paru godzinach. Była już szósta i słońce nieśmiało zaglądało w okno. Nieomylny znak, że idąc na zakupy trzeba wziąć parasolkę.
- Co? Zdecydowałaś się przyjąć oświadczyny Voldemorta?! – Cornelia spadła z łóżka. Jeśli jej kuzynka zostanie jego żoną, będzie musiała spotykać się z Czarnym Panem na wszystkich ślubach, pogrzebach i uroczystościach rodzinnych!
- Nie, nie! Wychodzę za Draco!
- Za Draco? E, Victorio, ja przypominam, że jesteście niepełnoletni.
- To się da załatwić! Trzeba tylko odprawić taki rytuał…
- No i Voldemort na pewno spróbuje uczynić cię wdową – dodała Cornelia. Blondynka machnęła ręką.
- Pobierzemy się w sekrecie!
- Fajnie. W takim razie będziesz mieć dwóch mężów. To się nazywa poligamia, wiesz? – Dziewczyna popukała się w czoło, zastanawiając, czy jej krewna nie ma w sobie czegoś ze swojego wuja.
- Nie rozumiesz?! Wyjdę za Draco, a potem się wyprowadzę!
- Wyprowadzisz? Nie, to bez sensu.
Victoria kilkunastu imion spojrzała na swoją kuzynkę ze złością.
- Pobierzemy się, do końca wakacji zorganizujemy podróż poślubną, a potem on pójdzie do Hogwartu, a ja do tej szkoły we Francji lub Bułgarii!
- To nie lepiej poczekać parę lat?
- Żeby mi ta Pansy jakaś tam go odebrała? O nie. Na to się nie zgadzam.
Cornelia stwierdziła, że lepiej nie informować kuzynki, iż jej przyszły mąż najpewniej dość szybko ją zdradzi. Czemu chciała za niego wychodzić? Na pewno szybko znalazłaby innego narzeczonego.
- Dobra. To kiedy, gdzie i jak.
Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros westchnęła cicho i popatrzyła na Cornelię błagalnie.
- Właśnie z tym jest mały problem… Cornelio. Musisz pomóc mi urządzić wesele


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
ex-nieśmiałek



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:18, 04 Lis 2005    Temat postu:

Łiiiiii!!!

Ja chcę więcej!

Ślub! Ślub! <kwiczy>

Ach, Victoria Clarissa Isabella Wioletta Milagros - porządam Cię!

Nie normalnie nie mam siły.

<trul><kwik><turl><kwik><trul><kwik><turl>

Pare godzin i masę ćwiczeń uspokajających później...

Ekhem... Już jestem spokojna. Wdech, wydech, wdech...

To jest... To jest genialne! Cudowne! Fantastyczne!

Yhhh... Dawno się tak nie uśmiałam.

Milagros wymiata. Też chcę takiego wampira! A co ta babcia ma taką słabość do tych Słowian?

No, kurka, nie wiem co powiedzieć.

Padam do stóp Madleno Wielka. I błagam <błagam, błagam, błagam, błagam, błagam, błagam, błagam, błagam> o kolejne odcinki!

Ja MUSZĘ widzieć czy ona wyjdzie za tego Dracona czy nie! Chciaż fajniej by było jakby za Voldzia wyszła. Już sobie wyobrażam te rodzinne spotkania *rozpływa się*

No genialne i tyle.

JA CHCĘ WIĘCEJ! <skanduje>

Padam do stóp i wielbię
naftalina


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Pią 14:51, 04 Lis 2005    Temat postu:

Jak chcecie wiecej to proszę bardzo! Smile ja wymagajaca nei jestem:) za jeden komentarz bedzie ciąg dalszy:)
5. Akcja ratowania mleka

- Tam mają zebranie śmierciożercy? – wysyczała Cornelia patrząc na towarzysza
z wściekłością. – Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej? W życiu bym tu nie przyszła.
- Właśnie dlatego nie powiedziałem. Bo w życiu byś tu nie przyszła.
Chętnie zaczęłaby się wydzierać na Toma. Niestety bardzo nie chciała ściągnąć sobie na głowę, żadnego śmierciożercy. Może i mieszkając w domu numer trzynaście, przy ulicy Białego Pajaca, nie mogła być do końca normalna. Ale na pewno nie była szalona. I nie miała najmniejszej ochoty pakować się do domu,
w którym trwało zebranie sług Voldemorta.
- Nie wejdę do środka.
- Zwariowałaś?
- Właśnie w tym rzecz. Że nie zwariowałam.
Jeśli kiedykolwiek myślała, że jest zła, to się myliła. Dopiero teraz była naprawdę wściekła, miała ochotę wyciągnąć różdżkę i zobaczyć, czy jest dość dobra
w przekleństwach by rzucić Avadę Kedavrę. Dlaczego dałam się w to wpakować? – zastanowiła się przez chwilę. Prawdziwa odwaga lwa. Najpierw działać, potem myśleć.
- Gdzie ta wasza słynna Gryfońska odwaga?
- Pojechała na wakacje – syknęła. – Żaden Gryfon z wyjątkiem Pottera i jego paczki nie jest tak odważny, czy głupi, żeby wchodzić do domu pełnego śmierciożerców,
w towarzystwie śmierciożercy, żeby wyciągnąć z stamtąd śmierciożercę.
- Wybacz, ale pod ręką nie ma Pottera.
- Poradzisz sobie sam. Po co zresztą występujesz przeciwko swojemu Mistrzowi? Auć ! – zrzuciła z szyj jakiegoś robaka, który właśnie ją ugryzł. Siedzenie w krzakach przed posiadłością Malfoyów, która wyglądała jak siedziba księcia Draculi, zdecydowanie nie było jej ulubionym zajęciem.
- Nie rozumiesz? Małżeństwo zmienia człowieka. Od kiedy stracił tą swoją przepowiednie, dziwnie się zachowuje. Wiesz ile pracy musimy włożyć, żeby utrzymać jego mroczną reputacje? Te jego brednie, że krew Slytherina nie może wymrzeć wśród ludzi. Ma czasem takie niekontrolowane zachowania, a jak jeszcze wyjdzie za mąż...
- Ożeni się – poprawiła go Cornelia strącając z karku kolejnego robala.
- …to już będzie koniec. I tak ostatnio jest źle. A od dwóch miesięcy prawie nigdy nie ma czasu na knucie, jak przejąć władze nad światem. Ta jego mania roznoszenia mleka…
- Co? – wciągnęła głośno powietrze, na chwilę zapominając, gdzie się znajduje.
- Jak komuś powiesz to cię zamorduje. I nawet twój kot mnie nie powstrzyma – zagroził. Cornelia spojrzała na niego ponuro.
- Nie muszę. Mleczarz. O kurcze matka miała racje…
- To on do was też dostarcza mleko? A myśleliśmy, że już wszyscy zostali potraktowani Oblivate…
- Dobra, bo zaraz się dowiem, że sypia w piżamie w kaczuszki… czemu masz taką minę? O.K nie chcę wiedzieć. Jak chcesz wyciągnąć z stamtąd kuzyna?
- Bella nam pomoże.
- Lastrenge? Żartujesz sobie ze mnie. Ona kocha Voldemorta. Nie zdradzi go.
- Właśnie o to chodzi, że go kocha. Jest zazdrosna.
Cornelia potarła czoło, nie zwracając uwagi na kolejnego natrętnego owada, który urządził sobie spacer po jej włosach. Mleczarz. Ślub. Śmierciożercy. Zawsze była przyzwyczajona do niezwykłości. Ale nie takich niezwykłości.
- A Draco nie może do nas wyjść?
- Nie, Czarny Pan coś podejrzewa. Zamknął go na siedem zamków.
- Nie wejdę do domu pełnego śmierciożerców.
- Nie zaczynaj. Będziesz potrzebna.
- Do czego? Mam was prowadzić za rączkę, czy co? Masz Belle. A ja tylko zacznę krzyczeć…
Potrząsnęła głową strącając dwa karaluchy.
- Hej, bo mi pakujesz te swoje kudły do oczu. Słuchaj. Ja odwrócę ich uwagę, a Bella zaprowadzi cię do Dracona. Musisz mu wszystko wytłumaczyć, bo ona nie da rady go przekonać. Pomyśli, że to pułapka.
Cornelia syknęła ze złością.
- Jak wpadnę na Voldemorta to cię wsypę. Może wtedy dostanę łagodniejsze tortury
- Gdzie ta wasza wierność?
- To Puchoni nie Gryfoni. I nie sądzisz chyba, że ktoś będzie wierny wobec śmierciożercy?
- Ech. Będzie na ciebie czekać w holu. Rozdzielamy się.
Cornelia nie ruszyła się z miejsca. Chłopak spojrzał na nią wściekły.
- Na co czekasz?
- Czy ty zwariowałeś? Sądzisz, że wejdę do Malfoy’ s Tower SAMA?
- Wejdziesz. Chyba, że wolisz iść ze mną, na zebranie.
- Na Merlina. I ty i Dracon i Victoria ciężko pożałujecie, że mnie w to wciągacie. Ciężko – powiedziała ze złością i na czworakach ruszyła w kierunku ogromnej bramy. Dobrze chociaż, że ten idiota pozdejmował zaklęcia ochronne. Ale i tak serce podchodziło jej do gardła. Pożałujecie, pożałujecie – powtarzała sobie w myślach. Przysięgam, że się zemszczę… o ile to przeżyje.
Popchnęła drzwi. Nawet nie drgnęły. No jasne! Tom Mądra Głowa zapomniał podać jej hasła! Ale to może nawet lepiej? Schowa się gdzieś, poczeka, a potem wróci do domu… drzwi otworzyły się boleśnie uderzając prosto w jej nos.
- Auu… yh – popatrzyła do góry. Mimowolnie zadrżała. Kobieta, która jej otworzyła nie wyglądała najprzyjemniej. Cornelia przełknęła ślinę. Uciekać. Ale zamiast posłuchać głosu rozsądku otworzyła usta i przemówiła. Oczywiście głupio.
- Dzień dobry. Ładną pogodę mamy – w tym momencie zagrzmiało – Wie pani, że do twarzy pani w czerni?
Jestem idiotką – pochwaliła się Cornelia – Co można powiedzieć najwierniejszemu słudze Voldemorta? Że jest ładna pogoda i pasuje jej czerń.
- Jesteś Cornelia?
Kiwnęła głową niepewnie.
- Wstawaj. Nie mamy całej nocy.
Postanowiła nie dyskutować, zerwał się z ziemi i ruszyła za Bellą.
Ten dom też był nienormalny. Oczywiście w inny sposób, niż ten jej. Tu tylko czekało się, aż z jakiegoś kąta wyskoczy na ciebie wampir. Chociaż nie… u niej też był wampir. Cornelia z czułością pomyślała o Nietoperku, któremu trzeba było zanieść na strych lampkę, bo bał się ciemności.
- Aa! – nie mogła powstrzymać wrzasku przerażenia, kiedy jedna ze zbroi poruszyła się i zamachnęła na nią toporem.
- Silenco! – była panna Black, błyskawicznie się odwróciła i rzuciła zaklęcie na Cornelie. – Co ty sobie myślisz głupia dziewczyno?
Cornelia nie mogła odpowiedzieć na pytanie z tej prostej przyczyny, że odebrano jej głos. To naprawdę była wariatka. Gorsza od tych w jej domu.
- Idziemy.
Znowu ruszyła za śmierciożerczynią. Ze wszystkich sił starała się nie rozglądać na boki. Wariatka. Normalnie, ona jest nienormalna. I ona jest spokrewniona
z Draconem?! A to znaczy, że będą rodziną. Pięknie! Jakby nie miała dość wariatów w kochanej rodzince.
Zatrzymały się przed ogromnymi drzwiami, kobieta wyciągnęła różdżkę i rzuciła parę zaklęć.
- Draco. Masz gościa.
Cornelia niepewnie weszła do środka. Gdyby mogła mówić pewnie wyrwałoby się jej mimowolne „łał”. Pokój był ogromny. Zielone ściany i meble, srebrny dywan i zasłony, portret Slytherina na ścianie. Szafa pomieściła by bez trudu wszystkie ubrania Victorii. A łóżko z srebrzystymi kotarami było ogromne. Właśnie ono przykuło uwagę Cornelii. Całe szczęście, że nie mogła mówić.
DRACO MALFOY SYPIA W PIŻAMCE W MISIE.
W dodatku na poduszce leżała lalka. I Victoria chciała wyjść za takiego faceta?!
- Co się dzieje? A ty co tu robisz? Ty jesteś Gryfonką?! – chłopak czym prędzej przykrył się kołdrą i wcisnął lalkę pod poduszkę.
- Na co czekasz? Wyjaśnij mu – warknęła Bella. Cornelia wymownie wskazała najpierw na swoje usta, a potem jej różdżkę.
- Uch, nareszcie – westchnęła zadowolona z odzyskania głosu. – zbieraj się Draco. Zabieram cię na ślub.
- Co?! Ja za ciebie nie wyjdę!
- Nie ożenię się, nieuku. Zupełnie jak kuzyn. Nie martw się, ja też za ciebie wychodzić nie zamierzam.
Malfoy spojrzał najpierw na nią, potem na swoją ciotkę. Chyba nie bardzo rozumiał
o co chodzi.
- No dobra. Oto plan. Zabieramy cię stąd. Do Victori. Żenimy was. Ty wracasz tu. Ona jedzie do Francji. Voldemort cię zabija ze złości… żartuję.
Tak naprawdę wcale nie żartowała. Ale ona miała tylko doprowadzić do ślubu. Zachowanie pana młodego przy życiu już jej nie interesowało.
- Do Victorii Clarissy Isabelli Violetty Milagros?!
- Właśnie!
- A to nie pułapka? – spytał podejrzliwie.
- Nie. Jestem Cornelia Gold jej kuzynka.
- Ubieraj się – poleciła sucho Lastrenge. – Chyba, że wolisz pokazać się narzeczonej w tej piżamie.

Tom powoli przekradł się do najbardziej strzeżonego pomieszczenia w domu swojego wuja. Magazynów mleka Voldemorta.
Jeśli dokona tu małego sabotażu, to wszyscy śmierciożercy bojąc się gniewu swojego Mistrza rzucą się ratować butelki. I dzięki temu uda się jakoś wyprowadzić stąd Dracona. Musiał się śpieszyć, bo zebranie już się kończyło. Powinien być szybki, sprawny, niewidzialny i podstępny. Przemknąć się do środka jak wąż
i przeprowadzić akcje dywersyjną cicho i w błyskawicznym tempie… zawadził o jedną butelkę i przekoziołkował przez całe pomieszczenie uderzając w piramidę skrzyń z mlekiem, powodując jej zawalenie. Nie do końca o to mu chodziło. Wprawdzie rzeczywiście wszystko odbyło się bardzo szybko, ale huk był ogromny. Zrobił to nie jak wąż, ale jak lew. W myślach pogratulował sobie bycia idiotą i wskoczył za kupę butelek.
- Czarny Pan nas zabije! – do środka wbiegł Avery i kilku innych śmierciożerców. Czyli zebranie się już skończyło! O kurcze.
- Ratować mleko! – Nott rzucił się do przodu i bohatersko przytrzymał małą wieże z skrzyń, która miała wyraźną ochotę się zawalić. Jedna z butelek rozbiła się mu na głowie i mleko zaczęło spływać mu po twarzy. Tom zaczął powoli czołgać się do wyjścia. Jak go tu złapią…
- Mobilarbus! – Lucjusz zatrzymał w powietrzu kolejną porcje butelek spadającą ze szczytu. Śmierciożercy bohatersko walczyli o uratowanie zapasów swojego Pana, a sabotażysta zdołał dotrzeć do wyjścia. Zatrzasnął drzwi za sobą. Biedni śmierciozercy usłyszeli zaklęcie zamykania i czyjś kpiący głos:
- Pij mleko. Będziesz wielki.

Draco był zły.
Właśnie aż dwie osoby zobaczyły go w jego piżamce.
Musiał zostawić swoją ukochaną lalkę.
Nie zdążył nałożyć żelu na włosy.
Ta dziwna dziewczyna, która wyrwała go ze snu w środku nocy, nazwała go lalusiem, a ponieważ do pełnoletności brakowało mu jeszcze kilku miesięcy nie mógł trzepnąć jej Avadą.
Miał się żenić. Viki, była ładna i mądra, ale ślub…
Wszystko wskazywało na to, że Voldemort wsadzi go w pociąg na tamten świat.
- Auu! – uderzył w coś bardzo twardego i aż odrzuciło go do tyłu. Jego ciotka odruchowo wyciągnęła różdżkę, a Cornelia zrobiła to, co każda bardzo odważna dziewczyna zrobiła by na jej miejscu. Wrzasnęła i miała zamiar rzucić się do ucieczki.
- Ciszej! – Tom Malfoy wstał z podłogi rozcierając czoło.
- Tommy! – Draco spojrzał na kuzyna zdziwiony. – Przyszedłeś mi pomóc?!
- Tommy? – Cornelia przestała wrzeszczeć i dla odmiany parsknęła śmiechem. Gdyby Tom był bazyliszkiem padłaby martwa na miejscu.
- Zamknijcie się! Śmierciożercy mogą się tu zjawić w każdej chwili – warknął zezłoszczony.
- Pozwolę sobie zauważyć, że już mamy tu trzech śmierciożerców.
- Gdzie?! – Dracon rozejrzał się dookoła w panice. Cornelia wymownie popukała się w czoło.
- Ty jesteś śmierciożercą – oznajmiła. – Możemy stąd zwiewać?
Wcale nie miała ochoty oberwać którymś z Zaklęć Niewybaczalnych. Podejrzewała, że umieranie nie jest czynnością zbyt miłą.
Jak ja się w to wpakowałam? – spytała się po raz setny w ciągu tej nocy. Nawet w jej rodzinie uznano by za przesadę bieganie po miejscu pobytu Voldemorta z trójką śmieciożerców.
Gdzieś w końcu korytarza coś wybuchło, a wnętrzności Cornelii wykonały gwałtowny piruet ze strachu. Była pewna, że gdyby teraz w którymś z tych mugolskich szpitali ją prześwietlono, żołądek byłby na miejscu serca, które teraz znajdowało się gdzieś w okolicach gardła.
- Kurcze, wydostali się.
- To na co jeszcze czekamy?!

- Musimy ich dostać! – wrzasnął Lucjusz rzucając się w miejsce gdzie przed chwilą rozległ się krzyk. Niestety podeszwy jego butów były śliskie od mleka i wylądował na podłodze rozbijając swój arystokratyczny nos.
- Ku chwale Czarnego Pana! – Rockwood wyminął leżącego śmieciożercę i wymachując rękoma zniknął za zakrętem. Reszta była zbyt zaskoczona, by ruszyć mu na pomoc. Wszyscy dostrzegli to, czego tamten nie zauważył. Szata ich przywódcy podwinęła się do góry pokazując wszystkim zielone bokserki w ruchome węże. Dlatego tylko Rockwood ruszył łapać wrogów. Biedak zapomniał, że w magazynie połamała mu się różdżka. Po paru sekundach do jego towarzyszy doszedł przerażający krzyk.
- Na co czekacie?! – Lucjusz wstał za wszelką cenę starając się zachować godność. Nie jest to łatwe, kiedy wszyscy oglądali twoja bieliznę a z nosa cieknie krew. – Jak ich złapiemy, to może daruje nam braki w mleku!

- Draco, jesteś pewien, że chcesz się wżenić do tej rodziny? To może być niebezpieczne dla zdrowia – Tom wczołgał się w krzaki ciężko dysząc. – Ten kopniak wyglądał na mocny.
- A co miałam zrobić? Jakby się na ciebie rzucił taki wielkolud też byś go kopnął – wysyczała Cornelia zezłoszczona.
- Ja rzuciłbym zaklęcie.
- Zapomniałam. Poza tym kopniak jest skuteczniejszy.
- Cicho siedźcie, a ja idę zmylić pogoń – śmierciożerczyni wepchnęła w krzaki swojego kuzyna.
- Ty się nie nadajesz na Gryfona. To był prawdziwie ślizgoński chwyt poniżej pasa.
- Dosłownie – potwierdził Draco, trochę niechętnie. Zawsze lubił Rockwooda. On nigdy nie okazywał słabości. Więc kiedy popłakał się po kopniaku czternastolatki, to był dla Dracona, mały szok. Cornelia rzeczywiście była niebezpieczna. A co jak wszyscy w jej rodzinie są tacy?
- Moja rodzina jest nienormalna. Ja też jestem nienormalna. Więc nie mogę być do końca normalnym Gryfonem.
- To co z moim… ślubem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
ex-nieśmiałek



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:17, 14 Lis 2005    Temat postu:

... I? Co z jego ślubem? Odbędzie się?

xD

Jak zwykle odcinek świetny:) Przydała mi się dzisiaj taka dawka absurdu. Trza się w końcu rozerwać, prawda?

Nic więcej pisać nie będę, bo żem już wszystko wcześniej powiedziała:D

To co z tym ślubem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Czw 17:25, 17 Lis 2005    Temat postu:

6. Przed ślubem...


- Nelia!!! Gdzie te kwiaty?! – babcia, aktualnie znajdująca się w wieku lat dwunastu, wymachiwała ogromnym bukietem.
- Zmarszczki! Nelia, mam zmarszczki?! – Sue z obłędem w oczach wskazywała na kącik ust. Nie podobało jej się, że to Victoria wychodzi za mąż. A dlaczego nie ona? Sue postanowiła być najpiękniejszą osobą na całym weselu. Ale jeśli ma zmarszczki, musi natychmiast prosić Mary o eliksir!
- Wnuczko! Trzeba zabezpieczyć uroczystość na wypadek ataku Grindewalda! – dziadek zamachał energicznie różdżką.
- Grindewalda nie. Ale chyba, powinniśmy coś zrobić, żeby ochronić młodą parę, przed Czarnym Panem, prawda Gold? – odezwał się Tom Malfoy, który przy stole klepał po plecach Dracona, przeżywającego mały atak histerii.
- Nelia! Ja nie umiem grać! Co to za pomysł, żebym to ja zajęła się marszem weselnym?! – Mary przy pomocy różdżki wynosząca na podwórko stoły, dojrzała siostrę.
- Corneluniu! Ile mleka mam wziąć od tego mleczarza? – matka wychyliła się z drzwi, prowadzących na podwórko.
- Aaaaa! Żadnego mleka! Żadnego mleka! – wrzasnęła przerażona Cornelia zbiegając po schodach i wciągając matkę do domu.
- Hej Nelia… - zaczął wuj Ignacy.
- Tylko nie ty! Idźcie do Victorii! To jej ślub! Nie mój! – krzyknęła Cornelia ze złością. Była siódma rano, od ślubu dzieliło ich kilka godzin. I nie wiadomo czemu wszyscy uważali, że to ona jest organizatorką uroczystości. Bez przerwy ktoś czegoś od niej chciał. A Victoria zamiast pomóc, szlochała w pokoju Cornelii, za wolnością, którą wkrótce utraci.
- Chciałem tylko zapytać czy w czymś ci nie pomóc – odparł urażony wuj Ignacy.
- No… przepraszam wujku, ale widzisz… wszyscy mnie męczą.
- Bo masz zdolności organizacyjne – wujek błysnął zębami w uśmiechu. – Jakby to było pięknie, gdyby w czasie ślubu wylądował statek matka!
- Nie wyląduje – zapewniła go Cornelia. – Ale ty idź pomóc przy rozpakowywaniu jedzenia. Jest tam sałata, a Nietoperek może…
- Sałata?! – wampir pojawił się na schodach. To było magiczne słowo. Rzucił się do drzwi. Wuj pobiegł powstrzymać go przed skonsumowaniem wszystkich warzyw przeznaczonych na ucztę weselną.
- Babciu te kwiatki do salonu! Postaw gdziekolwiek, bo i tak zaraz się przemieszczą. A wy co?! - Napadła na dwójkę Malfoyów. – Do pomocy!
- Nie widzisz, że przeżywam załamanie nerwowe?
- Załamanie to ty dopiero przeżyjesz. Jak cię Viki obudzi o trzeciej rano, bo wtedy nakłada na twarz maseczkę…
- Nie dobijaj go – Tom poklepał kuzyna po plecach.
- Iść mi nakrywać do stołów – zakomenderowała Cornelia, nie wykazując nawet najmniejszego współczucia dla stresu przedślubnego, latorośli Malfoyów.
- A jak nie, to co?
- To coś zrobię.
- Nic nie zrobisz.
- Nie? Tom! Kici, kici, kici…
Tom zerwał się z miejsca, widząc kota w progu, złapał kuzyna za rękaw i pociągnął na dwór. Przez okno Cornelia dojrzała jak w tempie ekspresowym nakrywa stolik za stolikiem.
- Idioci – skomentował Napoleon ze swoich ram. Cornelia spojrzała na potwora z Korsyki ze złością. Wiedział, że może sobie na wszystko pozwolić, bo był ulubionym portretem jej matki. Obłożyła go zaklęciem Trwałego Przylepca. Zaraz… wzrok dziewczyny padł na puszkę z czerwona farbą, którą Mary malowała transparent.
- Zawsze chciałam to zrobić – powiedziała z satysfakcją, przyglądając się Napoleonowi. Uciekł na portret Marii Antoniny, ale przez jego nos, biegł ślad czerwonej farby. Cornelia była szybka.
- Jak śmiesz! Farbą! Największego człowieka wszechczasów!
- W twoich czasach chyba nie było centymetrów – powiedziała złośliwie. Napoleon poczerwieniał na twarzy.
- Co za zniewaga! Jestem Napoleon! Zdobyłem pół świata!
- A potem ci go zabrali. W bitwie narodów. Pamiętasz? – z zadowoleniem obserwowała twarz Bonaparte’ go, najpierw pobladł, potem się zaczerwienił, a w reszcie zsiniał. Co za bogactwo kolorów!
- Ty, ty…
- Czarownico? Wiedźmo? Wybacz, ale idę wyciągnąć pannę młodą z dna rozpaczy. Może zamiast wesela urządzimy stypę? W końcu tu wszystko jest możliwe…
Ruszyła po schodach ignorując krzyki Napoleona. Gdzie był teraz jej pokój? Godzinę temu Dom uznał, że znudził go ten układ pomieszczeń i wszystko, nawet jej pokój zmieniło miejsce. Acha, był chyba na drugim piętrze.
Jak łatwo się domyślić Victoria szlochała. Oczywiście w najdramatyczniejszej pozycji jaką była w stanie wymyślić. Siedzenie w kącie z twarzą, ukrytą w rękach to nie dla niej! Nikt cię wtedy nie zauważy i nie będzie współczuł! Co innego jak w malowniczy sposób uklękniesz na jednym kolanie, drugie wyprostujesz i ukryjesz twarz w poduszkach.
Victoria przybrała właśnie taką pozę. Cornelia rzeczywiście ją zauważyła, ale od współczucia była daleka tak bardzo jak Ameryka od Indii. Jedynym uczuciem, jakie nią owładnęło na widok płaczącej kuzynki była złość. Cała pościel była mokra!
- Nie becz, tylko wstawaj i choć pomóc w rozkładaniu jedzenia!
- Idź stąd! Ja jestem na dnie rozpaczy.
- To się stamtąd wydostań. Zanim ja zrobię to za ciebie! – warknęła Cornelia, patrząc na Victorię ze złością.
- Ja tu płaczę za moim dziewictwem, które wkrótce utracę, a ty mi tu z takimi tekstami! – Victoria podniosła głowę i spojrzała na kuzynkę. Cornelia nerwowo zamrugała.
- Dziewictwem? Ja myślałam, że już jak miałaś dziesięć lat…
- Za kogo ty mnie uważasz?! – zdenerwowała się panna młoda – Prawie jedenaście!
- Więc…
- Z mężem to co innego!
Cornelia bardzo wymownym gestem popukała się w czoło.
- Wstawaj.
- Nie! Będę, tu pogrążała się w rozpaczy! – Victora Clarissa Isabella Violetta Milagros otarła łzę.
- A to płacz. Wyglądasz okropnie – odparła Cornelia ze złośliwym uśmiechem. Przyjaciółka z Hogwartu nazywała ją królową intrygantek. I miała rację. Zgodnie z przewidywaniami dziewczyny, kuzynka zareagował prawidłowo.
- Co?! Nie możliwe!
- Możliwe. Masz czerwoną twarz i rozmazany makijaż. A oczy całe opuchnięte!
Z uciechą obserwowała jak Victoria zrywa się na równe nogi i rozpoczyna poszukiwania lusterka.
- Chcesz być brzydsza od Sue, na własnym ślubie?
Poczuła się jakby właśnie pokazała czerwone prześcieradło bykowi. Victoria wrzasnęła rozdzierająco.
- NIE WYMAWIAJ TEGO IMIENIA!
- Którego? Sue?
Kolejny wrzask.
- Czyli o Sue ci chodzi?
Pokój zadrżał.
- Ale wiesz Sue to moja siostra…
Coś spadło na włosy Cornelii. Spojrzała w górę. Tynk sypał się z sufitu. Dziewczyna uznała, że kolejnego wrzasku Dom, może nie wytrzymać.
- Czekam na dole. Pomożesz z napojami.

- Nie!
- Ale Cornelio wyglądasz wspaniale! Moja druhna musi pięknie wyglądać...
- Nie chcę być żadna druhną! Nie chcę wyglądać pięknie! – Cornelia z rozpaczą spojrzała w lustro. Suknia, którą kupiła dla niej matka Victori była okropna. Zielona. Srebrna biżuteria. Już te kolory mogły doprowadzić szanującą się Gryfonkę do rozpaczy. Ale to nie wszystko. Cały dół sukni ozdabiały miniaturowe gruszki, przy dekolcie wesoło podskakiwały wiśnie, na ciemnozielonej powierzchnie materiału, były narysowane jasnozielone jabłka. A najgorszy był kapelusz. Ogromny, zielony, z mnóstwem owoców.
- Wyglądam jak sałatka owocowa!
- Śliczna sałatka. Musimy tylko jeszcze przefarbować ci te brązowe włosy, na blond…
- Nie! – Cornelia popatrzyła na kuzynkę z przerażeniem i zdarła z głowy kapelusz. Kot Tom siedzący na łóżku natychmiast się nim zainteresował. – Nie założę tego!
- Nelio, nie bądź uparta – Victoria pogroziła jej palcem i jeszcze raz spojrzała na własna suknię. Biała, długa, z koronkami wszędzie gdzie tylko się je dało umieścić… wynagradzała nawet utratę statutu panny.
- Nie! – Cornelia zaczęła ściągać z siebie suknie. – Wytrzymałam latanie po gazetę o piątej rano, spędzanie większości dnia w budzie kota, obecność Malfoya, ucieczkę przed śmierciożercami i organizacje twojego wesela! Ale tej sukni nie wytrzymam!
Jakby na potwierdzenie swoich słów cisnęła ubranie przez okno i złapała pierwsza lepszą bluzkę. Na dole ktoś wrzasnął.
- Oślepłem! Ratunku! Niech ktoś coś zrobi!
- Tom! Spokojnie! – krzyk Dracona. – To tylko sukienka!
- AAA! Co to za przerażające ubranie! Ktoś chce mnie do zawału doprowadzić?!
Cornelia popatrzyła na kuzynkę z satysfakcją. Victoria westchnęła.
- Czemu ty zawsze musisz być taka uparta? To co założysz?
- Hy… - Cornelia zajrzała do szafy. – Tę czarną sukienkę. I czarne buty. Bez kapelusza.
- Nelia! Jak możesz! To nieodpowiedni strój! – Victoria zerwała się na równe nogi. – Nie mówisz chyba poważnie szalona dziewczyno!
- Bardzo poważnie – wyciągnęła sukienkę. Długa, bez żadnych ozdób. I co najważniejsze – nie było na niej ani krzty zieleni! – A to strój odpowiedni. Zaraz po ślubie odbędzie się przecież pogrzeb Dracona.
- Nie! Nawet nie mów, że Sama – Wiesz…
- Kto mówi o nim? Dracon sam popełni samobójstwo po paru godzinach z tobą – z złośliwym uśmiechem obserwowała twarz kuzynki.
- Jesteś najpodlejszą, najokropniejszą, najbardziej niemiłą, najmniej taktowną i najwredniejszą dziewczyną pod słońcem!
- Ja też cię kocham kuzynko - Cornelia powiesiła ubranie na drzwiach szafy. – I tylko pod jednym słońcem? We wszechświecie brzmiało by lepiej…
- Czy ty nie jesteś siostrą Irytka? – warknęła Victoria. Cornelia uśmiechnęła się radośnie.
- Siostrą? Nie… ale zdradzę ci w tajemnicy: to mój chłopak.
- Co?! – jej kuzynka opadła na łóżko w akcje całkowitego załamania.
- Aleś ty naiwna! – Cornelia wybuchła śmiechem. Nawet Sue nie dałaby się na coś takiego nabrać! Wyglądało na to, że rychły ślub nie działa na tą blond piękność zbyt dobrze.
- Czyli nie jesteś dziewczyną Iryta? – upewniła się Victoria.
- Nie. Nie mogłabym zdradzić Sevcia! – Cornelia popatrzyła na fascynującą zmianę kolorów na twarzy kuzynki. No tak on się w niej kocha!
Jak ja uwielbiam ją drażnić. Mogę się tym zająć zawodowo – pomyślała zadowolona z siebie.
- Ty i Severus…
- Jesteśmy uczennicą i nauczycielem – odpowiedziała Cornelia. Victoria parsknęła jak rozjuszona kotka.
- To z kim w końcu chodzisz?!
- Hy – Cornelia udała wielkie zastanowienie. – Wiesz podobał mi się profesor od Zaklęć. Ale jest za niski. Filch też ma w sobie to COŚ.
- Cornelia!
Westchnęła. Trzeba było skończyć drażnienie kuzynki. Nie miała na to ochoty, ale praca czeka. W końcu ślub się sam tu nie przygotuje. Nawet w takim Domu.
- No dobra. Nie mam chłopaka, ale byłam parę razy w Hogs z Mattem Kentem. Zadowolona?
Victoria odetchnęła z ulgą.
- To dobrze…
- Ale wciąż uważam, że Sevcio jest przystojny – wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Snape jej się nie podobał. Ale nie mogła się powstrzymać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Śro 16:02, 21 Gru 2005    Temat postu:

Dla wszystkich, którzy komentowali to opowiadanie(czyli tu tylko dla Nef...Sad… i skomentujom epilog (taa. Jasne)

Dla wszystkich, którzy komentowali to opowiadanie… ( i skomentujom epilog)

Epilog: Żyli długo i szczęśliwie.

Wszystko się sypało. Cornelia doszła do wniosku, że to będzie najgorszy ślub na jakim była. To, że jeszcze nie uczestniczyła w żadnej ceremonii ślubnej nie miało żadnego znaczenia. Każda by była lepsza.
Gdzieś w tle słyszała krzyki Victori, która dostała napadu histerii. Musiało być z nią naprawdę źle, bo kopnęła kota Toma. Ten, jak na dzielnego przedstawiciela rodu kotowatych przystało postanowił się zemścić. Victoria musiała więc lamentować dalej na wysokim drzewie, obłożonym zaklęciem ochronnym. Tom stał pod nim i wyglądało na to, ze zbyt szybko nie odejdzie. Cornelia postanowiła na razie go z stamtąd nie zabierać. Rozhisteryzowana Victoria na drzewie, była o wiele mniejszym problemem niż rozhisteryzowana Victoria w salonie.
Dracon się rozpłakał. Nikomu nie chciał powiedzieć dlaczego. Ale biorąc pod uwagę urywki zdań, kiedy mówił do siebie, można było wywnioskować, że jest mu smutno, bo będzie musiał przestać sypiać z misiem.
Tom Malfoy znalazł różową wstążkę w salonie. Ze strachu wszedł do komina i odmawiał wyjścia. Nie dał sobie przetłumaczyć, że to po prostu dekoracja. Żeby przestał zabawiać się w kominiarza, Cornelia musiała zapalić ogień.
Babcia przeszła samą siebie. Znowu zmieniła wiek. Teraz miała pół roku i płakała skulona na kanapie. Matka zamiast pomóc w urządzeniu przyjęcia, stwierdziła, że wszyscy są okropnie nie czuli i zapytała jak można zostawić takie dziecko bez opieki. Tego, że to dziecko jest jej matką nie chciała zrozumieć.
Dziadek zabezpieczał całe podwórko przed atakiem Grindewalda.
Sue oznajmiła, ze nie życzy sobie mieć Dracona w rodzinie. Podobno stwierdził, że jest brzydsza od jakiegoś misia.
Tom, przepłoszony z komina powiedział, że jego kuzyn nie powinien żenić się z Victorią, która to miała rzekomo, jego - Toma uwodzić.
I kto musiał to wszystko utrzymać w jednym kawałku? No kto? Oczywiście! Cornelia!

- Czarodzieje i czarodziejki. Magiczni i nie magiczni. Zebraliśmy się dziś, żeby być świadkami zawarcia związku małżeńskiego przez Victorię Clarissę Izabellę Wiolettę Milagros Sarę Amandę Marge Patrycję Gold i Dracona Lucjusza Malfoya. Jeśli ktoś zna powody przez które małżeństwo to nie może zostać zawarte niech powie teraz lub zamilknie na wieki.
Ksiądz czuł się trochę nie pewnie. Goście wydawali się jacyś dziwni. Na przykład tamta kobieta, trzymająca na kolanach jakąś staruszkę i podająca jej smoczka.
Albo chłopak, który zamiast siedzieć, stał na ławce i z przerażeniem patrzył na druhnę. A raczej na kota, który stał koło jej nogi. Jakiś mężczyzna w szlafroku.
A już szczególnie niepewnie poczuł się, kiedy po jego słowach ręce podniosło kilkanaście osób. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać!
Rękę podniósł chłopak, który patrzył na tego kota i jakaś śliczna blondynka w drugiej ławce. Mężczyzna w szlafroku. Jakiś bardzo przystojny chłopak stojący z tyłu, który spoglądał na pannę młodą z uwielbieniem.
To jeszcze dałoby się znieść. Ale to, że młoda para także się zgłosiła, na pewno nie.

- Nie wierzę w to, Mary.
- Ja też nie, Nelio.
Siostry stały trochę z boku i patrzyły jak Draco Malfoy wsiada na miotłę, która wzięła się nie wiadomo skąd i odlatuje w kierunku zachodzącego słońca. Victoria rzuciła się w ramiona jakiegoś blondyna, który stał za ławkami. A goście… goście przybyli na ślub. I mieli zamiar zrobić wszystko tak, jakby ten ślub się odbył. To obejmowało gratulacje. Z braku młodej pary, składali powinszowania księdzu.
- I ja po to ryzykowałam życie wyciągając go z kwatery głównej śmieciożerców, żeby i on i Victoria doszli do wniosku, że do siebie nie pasują?! – spytała Cornelia z wyrzutem.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chyba nie chciałabyś go mieć w rodzinie? – zauważyła, jak zawsze praktyczna, Mary.
- Nie. Zdecydowanie nie – westchnęła. – To co robimy?
- Pójdziemy na wesele.
Cornelia spojrzała na siostrę, zastanawiając się, czy nie za dużo czasu spędza z Sue.
- Jakie wesele? Ślub się nie odbył.
- Tak. Ale szkoda zmarnować tyle jedzenia.
- Biedna Sue. Znowu jest na diecie? – spytała Cornelia.
- Nie. Od kiedy krasnoludki powiedziały, że jest najładniejsza zaczęła jeść.
No cóż. Wszystko układało się całkiem dobrze Mogło być gorzej. Mogła mieć Voldemorta w rodzinie.
- Gdzie mama?
- Rozmawia z mleczarzem.
- Co?!
Mary ze zdumieniem popatrzyła za siostrą, która właśnie pobijała rekord świata w biegu na krótkich dystansach.
- Mamo! Mamo! – Cornelia odetchnęła z ulgą, widząc matkę idącą w jej stronę. – Czy Voldemort nic ci nie zrobił?!
- Voldemort? To był tylko ten miły mleczarz – zdziwiła się matka.
- I… czego chciał?
- Zapraszał mnie z całą rodziną na ślub.
Musiała przytszymać się ściany domu, żeby nie upaść.
- Ślub?! Jaki ślub?!
- No popatrz, tu mam zaproszenie. – Matka podała jej srebrną kartkę z zielonymi brzegami i literami. Było na niej napisane:
Serdecznie zapraszamy na ślub Belli Lastrenge, młodej wdowy i Lorda Voldemorta, który odbędzie się dnia 25 września na cmentarzu w Little Hangleton o północy.
- Co?!
- No, jak to, Corneluś? Nie słyszałaś? I wiesz mleczarz to jednak ten łysy biedak z gazety. Dałam mu tę maść na porost włosów. Wiesz jak się ucieszył?! Dokąd biegniesz? Corneluniu!

- Żenią się?! – Tom złapał się za serce i opadł na krzesło.
- Dokładnie – pokiwała głową.
- O kurcze… możesz powiedzieć mi czemu twój kot tak się dziwnie we mnie wpatruje?
- Lubi cię.
- Lubi? – spojrzał na nią, wyraźnie zdziwiony.
- Tak, chce się trochę pobawić. Nawet już naszykował różową wstążeczkę w swojej budzie…
- Co?! A! – zerwał się z miejsca. Cornelia patrzyła na niego z wyrazem mściwej satysfakcji na twarzy.
- Widzisz, Tom? Uciekł. Ale nie martw się. Na przyjęciu jest dużo gości, na pewno któryś zechce się z tobą pobawić. Może Brian?
- Miau.
- Pasuje ci? To fajnie, idź do niego, jest teraz w toalecie.

- Cornelia.
- O Malfoy. Myślałam, że siedzisz pod stołem schowany przed moim kotem.
- Osaczył jakiegoś biedaka w toalecie. Czemu się śmiejesz?
- Nic, nic. Co chciałeś? – spytała. Gdzieś z Domu dobiegł czyjś wrzask. Wyglądało na to, że kot dostał się do toalety.
- Ile lat mają Mary i Sue?
- Siedemnaście, są na ostatnim roku w Hogwarcie.
Kolejny krzyk.
- W jakim Domu?
- To Krukonki. Tiara podobno nic nie znalazła w umyśle Sue, to przydzieliła ją tam, gdzie siostrę – odparła patrząc na siostry.
- A to dobrze. Bo z Gryfonką to nie bardzo.
- O co ci chodzi?
- Mogłabyś im mnie przedstawić?
- Jak chcesz. Hej Mary, Sue!

Była ciemna noc. Dom i jego mieszkańcy byli pogrążeni w spokojnym śnie… ale czy na pewno wszyscy? Jeden człowiek przemykał się miedzy krzakami.
- Czy wszystko załatwione? – z drzewa zeskoczyła jakaś postać.
- Tak panie. Nie wyszła za mąż. Tego blondyna też się pozbędziemy.
- Doskonale. Ślub mój i Victorii będzie początkiem galaktycznej unii!
Światło księżyca przez jedno mgnienie oka spoczęło na dwóch postaciach. Przez chwilę widać było zieloną skórę i spiczaste uszy jednej z nich.
Wuj Ignacy ruszył w kierunku Domu. Miał uśmiech na twarzy…

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
ex-nieśmiałek



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 559
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 23:10, 10 Sty 2006    Temat postu:

...

To się chyba nazywa "przytkało mnie"? xD

Madlenku - to nie jest genialne. Nie jest nawet wspaniałe, dobre, wyśmienite, czy co tam jest.

Nie, to jest o wiele lepsze.

[tutaj następuje szereg epitetów, która mają pokazać me uwielbienie dla tego ficka, no ale, Ty wiesz, że ja go uważam za wiecej niż genialny, więc po co marnować czas i miejsce?]

I uwielbiam Twoją Victorię. Szkoda, że nie znam takiej osoby! To by było zabawne. xD

Ach, i najlepszy kawałek:

Cytat:
A Victoria zamiast pomóc, szlochała w pokoju Cornelii, za wolnością, którą wkrótce utraci.


Normalnie boskie. Boskie!

Nuy... Najlepszym wskaźnikiem Twego geniuszu, Maduś, jest to, iz właśnie ten fick wywabił mnie z bardzo traumatycznej deprsji [czyt. złego humoru]

Rządamy więcej takich ficków!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin